My mówimy nie! Żaden kierunek medycyny nie jest słuszny, gdyż każdy zmierza w tym samym celu - zarabianiu pieniędzy na chorobach. My mówimy jasno: drobnoustroje nie są przyczyną chorób. Nie demonizujemy grzyba Candida albicans jako naszego wroga, z którym musimy walczyć, jakby był mięsożernym drapieżnikiem. My mówimy prawdę - grzyb Candida albicans odżywia się zgniłym mięsem, więc nie jest drapieżnikiem, tylko pasożytem. Z tego oczywistego powodu nie walczymy z nim, a jedynie skupiamy się na celu nadrzędnym - czystości organizmu. Wtedy wszystkie patogeny przechodzą na fora medyczne, gdyż u nas po prostu nie znajdują pożywki.
kandydoza jest jedynie objawem ogólnej kondycji organizmu, a nie chorobą samą w sobie.W pierwszej połowie lat 90. ubiegłego wieku nie miałam pojęcia o kandydozie. Trzy razy do roku zapadałam na silne infekcje, zwykle leczone antybiotykami (pierwsza penicylina w trzecim roku życia), które rozwijały się "mimo" wczesnego zastosowania leków. Zaczęła się rozwijać medycyna alternatywna. Pojawiła się padma (tradycyjna tybetańska receptura - 28 ziół) i boragoglandyna (pierwszy preparat zawierający GLA). Zastosowałam kurację i na parę lat ustały silne infekcje, za to wciąż utrzymywał się stan przewlekły. Potem i ta tapeta odpadła, daleka podróż, prysznic w niedogrzanej wodzie, nadużywanie głosu (na kursie), znów podróż nocą w zimnym pociągu, i pojawiły się objawy infekcji.
Był rok 1997, o wielkiej idei
zdrowia na własne życzenie nikt nie słyszał, oczywiście wzięłam leki, wróciłam do pracy, potem znów zwolnienie i leki, ślimaczyło się, wreszcie - jak baran - poszłam do szpitala. Tam dopiero, po zażywaniu różnych antybiotyków, zaczęły się duszności, wtedy dołączyli sterydy i chrzanili coś o astmie. W lekarzy i leki zwątpiłam, pobierany był wymaz, który niczego nie wykazał, więc myślę, że wciąż były tam wirusy. Możliwe że już wcześniej grzyby były obecne w moim organizmie, bo pewne objawy ze strony przewodu pokarmowego na to wskazywały, a ówczesny mój sposób odżywiania (i zwiększony apetyt po lekach) tylko to pogarszał.
Jak wyglądały moje duszności. Przede wszystkim okresowo pojawiał się kaszel, raz suchy, to znów wilgotny, a także ciężar w klatce piersiowej, brak sił, zadyszka. Czasami duszność pojawiała się w nocy, wówczas śniłam, że otwieram okna, staram się kontrolować oddech, wtedy budziłam się słaba, podduszona i przestraszona. Stosowałam eufilinę, różne leki wziewne, serevent, flixotide, budezonit, a na skutki uboczne: leki na przewód pokarmowy, stawy i kilka przeciwhistaminowych.
Jak wyglądało wtedy moje odżywianie. Jadłam "wszystko", nie gardząc łakociami. Próbowałam wszystkich zapisanych przez lekarza leków, ale starałam się zażywać ich jak najmniej. Wyobrażałam sobie, co blokuje mój oddech - wydzielina, skurcz oskrzeli... Gdy więc przeczytałam o śluzotwórczym działaniu pewnych produktów, odstawiłam wieprzowinę i starałam się ograniczyć spożycie pszenicy i słodyczy. Leki przestałam brać, a w chwilach paniki pracowałam z oddechem i stosowałam mudry. Po roku duszności stopniowo słabły i nie miałam nawrotów. Po dwóch latach powróciłam do wieprzowiny. Nadal jadłam wszystko, pogarszało się trawienie i stan stawów, zaczęłam tyć (dzisiaj wiem, że z powodu złej diety i niedoborów). Jedno dobre, że nie słyszałam o kandydozie i w związku z tym nie próbowałam z nią walczyć, co stworzyłoby wolną przestrzeń dla groźnych bakterii!
Gdy od stycznia 2005 roku zaczęłam stosować MO, nasilały się istniejące dolegliwości i wracały te, o których zapomniałam, a więc choćby straszny kaszel i duszności. Powtarzały się stare sny, ale po paru przebytych infekcjach wszystko minęło (z leków początkowo stosowałam aconitum, euphorbium do nosa, do tego tabletki emskie, siemię lniane, później także prawoślaz, z czasem - zero leków, tylko maceraty). Jednak integralną składową postępowania prozdrowotnego są:
- odpowiednia dieta - DP, wykluczająca pieczywo, mleko i wszystko to, co nam szkodzi oraz uzupełniający dietę
- KB - dla wyrównania niedoborów
- a także zachowanie spokoju, niepoddawanie się niszczącym przeżyciom (nie to, bym się zamieniła w ciepłe kluchy, bo zawsze silnie przeżywałam uczucia, emocje, ale nauczyłam się to kontrolować).
Niestety, trochę późno to odkryłam, dlatego i mój powrót do zdrowia ciągnął się dłużej, niż to konieczne. Pewną rolę w zdrowieniu odegrały zioła - mieszanka na drogi oddechowe; ssanie oleju; zakraplanie nosa alocitem; twierdzę jednak, że ostatecznie samowyleczenie nastąpiło po odstawieniu pieczywa od kwietnia 2009 i wreszcie, po całkowitym odcięciu od koryta słodyczy i potraw typowo węglowodanowych.
Teraz Twoja kolej - co z tą wiedzą zrobisz, to Twoja rzecz.