Ku przestrodze... Historii ciąg dalszy (długie)...
Opiszę całość po kolei, może się kiedyś komuś przyda.
Początek kilka postów wyżej.
Po diagnozie grzecznie zastosowaliśmy się do zaleceń lekarza internisty, który przepisał nam lek Vermox (membendazol w zalecanej dawce 3 dni po 100 mg rano i wieczorem). Po tej 3-dniowej kuracji poprawa była 1 dzień - potem dalej te same cyrki, a wręcz jeszcze gorzej... W międzyczasie cały czas czytaliśmy wszystko na temat glistnicy, co jest dostępne na necie.
Dodam, że leki na robaki można nabyć tylko na receptę!
Udało nam się przebłagać kilku aptekarzy i dostaliśmy Pyrantelum i Vermox bez recepty (płatne 100%), ale to kropla i tylko jednodniowe incydenty, i nic nie dały (chyba tylko rozzłościły glisty).
Ponowna wizyta u internisty i tym razem szczęście - okazało się, że lekarz ten jest jakimś dalekim znajomym i już troszkę inaczej na nas spojrzał. Dostaliśmy rzekomo lepszy lek - Zentel (albendazol), także terapię 3-dniową (normalnie dają tylko 1-dniową) dla mnie i 3-dniową dla żony oraz dodatkowo na naszą prośbę jeszcze raz po 3-dniowej terapii Vermoxu dla obojga. W międzyczasie dowiedzieliśmy się, że z tą glistą nie jest wcale tak różowo i niestety ona także walczy o życie i broni się.
Tym razem zastosowaliśmy atak zmasowany (dałem lepszy/mocniejszy lek żonie) - tj. żona przez 5 dni Zentel, a ja przez 6 dni Vermox.
Dodatkowo cała masa herbatek/wywarów z ziół: piołun, wrotycz, glistnik, korzeń omanu, tymianek, kora dębu, kruszyny - 3 razy dziennie - oraz ciągle kiszone ogórki i kapusta, i cała masa czosnku i cebuli w rożnych kombinacjach, a także suszone pestki dyni (też zeszłoroczne, ale dobre i to troszkę kukurbitacyny mają). Żona mniej, bo ma dodatkowo kłopoty z żołądkiem (zgaga).
Wrotycz i piołun zawierają podobno silną truciznę, tj. tujon - tylko, że powinny to być zioła świeże, a niestety kwitną one w czerwcu/lipcu... więc kupiliśmy to co było, czy zeszłoroczne suszone (lepszy rydz niż nic). Jemy także zupy-przeciery z dużą ilością przypraw korzennych (pieprz, imbir, kurkuma, papryka, cayene i zmielone goździki).
Dodam, że z wrotyczem trzeba uważać, bo można mieć lekki odlot.
Po tej terapii niby już było ok, ale po 3 dniach od zakończenia powoli temat powrócił. Lekka poprawa, ale dalej rozdyma mi jelita po posiłkach.
Po tym zdarzeniu żona była u profesjonalisty (lekarza zakaźnego) - prywatnie wizyta 120 zł (na kasę chorych miejsca są we wrześniu). I ten konował w żywe oczy mówił, że glista ginie po JEDNEJ terapii Zentelem! Normalnie ręce opadają! Całą wizytę powinno się nagrać ukrytą kamerą - to skandal. I jeszcze najlepsze: bez aktualnego badania kału nie ma lekarstw.
Kolejne badanie żony kału i wyszły jajeczka pasożyta (już po wizycie u konowała). Ja nawet nie
robiłem badania, bo po prostu wiem i czuję te paskudztwa w środku, jak się poruszają po większym posiłku.
Kolejna terapia to 6 dni Vermox żona i ja 6 dni Zentel. Na koniec zastosowałem się jeszcze do porad Siemionowej i zjadłem 300 gram obranych pestek dyni (obieranie zajęło mi 5 godzin) i środek na przeczyszczenie. Efekt... jest lepiej, tj. część robaków padła, ale jednak jeszcze nie do końca.
Dodam, że podczas całej kuracji zero słodyczy, cukru, nawet jabłek boimy się jeść.
Obecnie zaczynamy kolejne podejście (piąte): 6 dni Vermox. I teraz chyba najważniejsza sprawa.
Kluczem jest błonnik (chyba). Żadne z lekarstw/trucizna nie zabija glist, tylko je ogłusza/osłabia lub paraliżuje. One, jeśli się ich nie wydali, odżywają. W zasadzie postanowiliśmy jeść głównie zmodyfikowane KB, tj. nasionka dyni + nasionka lnu + ostropest + sezam + cytryna + grejpfrut + cynamon (bez słonecznika, bo on zatwardza).
W międzyczasie szukaliśmy przeróżnych informacji na temat glistnicy i stosowanych leków i temat jest jakiś kosmiczny. Zalecane terapie nie mają służyć wyleczeniu, tylko leczeniu.
Byłem nawet u dwóch weterynarzy (przecież psy i koty lub inne odrobacza się dużo częściej niż ludzi) i powiem, że terapie przewidziane dla zwierząt są inne - dłuższe - dobrane do wagi i leczy się do skutku. Leki są podobne (grupa pyrantelum lub bendazle). Dowiadywaliśmy się także, jak to się odbywa w szpitalach - i tu też ciekawostka - nawet dla małych dzieci stosuje się minimum cykle 5-dniowe Zentelem.
To wszystko jest tak skalkulowane, aby przypadkiem nie wyleczyć!
A do szpitala się nie kwalifikuje z robakami.
Zaczęliśmy już wątpić w rzetelność badań, ale medyk z laboratorium wyklucza pomyłkę - rozmawiałem z nim 2 razy osobiście - podobno jajeczka glist są dość charakterystyczne.
Robiliśmy też posiew kału pod kątem obecności innego paskudztwa, tylko mniejszego - ale wynik wyszedł ok - zgodnie z przewidywaniami, bo KB, MO i DP nie pozwalają na obce "małe" bakterie/stwory w przewodzie pokarmowym.
Troszkę nie zgadzam się ze zdaniem Mistrza, że sprawny układ immunologiczny poradzi sobie z dużymi pasożytami... Jeśli to jest jedno, klika połkniętych jajeczek glisty, to tak. Ale jeśli połknie się ich więcej, to nie ma takiej opcji.
Te larwy są dużo większe niż makrofagi lub NK. Mogą otorbić jedną, kilka larw - te, które dostaną się do krwiobiegu wcześniej wygryzając sobie drogę z dwunastnicy do wątroby. Ale jeśli dojdą do płuc, to potem już są w takim rozmiarze, że nie ma jak ich pokonać.
Jeśli macie jakieś sugestie, jak pozbyć się skutecznie tego paskudztwa, to poradźcie...
Nie zgadzam się z teorią, żeby sobie same wyszły (po 1-2 latach), bo one cały czas sieją swoimi jajkami (przy nieszczelnościach gdzieś te jaja trafiają) oraz toksynami. Szwendają się po jelitach - podobno mogą nawet wejść do przewodów żółciowych. Ssają kosmki jelitowe i ocierają się o nie. Ja już boję się oglądać filmów na YouTube, wiedząc, że to paskudztwo sobie bezkarnie śmiga we mnie.
Metodą naturalną najszybciej to będą arbuzy i ich pestki (też kukurbitacyna), ale to dopiero w lipcu.
Wrotycz zakwitnie na przełomie czerwca/lipca, ale tego zioła się boję, raz po zażyciu miałem fazę/odlot. Dr Różański napisał, że tujon może być bardzo, bardzo szkodliwy i że zdarzały się nawet zatrucia śmiertelne (w klaczach paproci też jest).
Siemionowa zaleca lewatywy czosnkowe - ale uważam, że nie po to tyle staramy się wyhodować super florę bakteryjną za pomocą MO, KB i DP, żeby wszystko zaprzepaścić lewatywami.
Po prostu jakaś MASAKRA - 21 wiek, latamy w kosmos, zaglądamy do środka atomu, a glist nie można pokonać?
Podam jeszcze klika informacji dla innych...
Jeśli już masz spektakularne objawy zatrucia glistnicą, to znaczy, że minęło 60-80 dni od zarażenia. W tym okresie (60-80 dni wcześniej) szukaj przyczyny. Część larw może sobie jeszcze siedzieć w płucach lub w innych organach i dołączyć do reszty po jakimś czasie (do jelit, ich naturalnego środowiska), choć może i NK zdążą je unieruchomić/otorbić.
Jeśli widzisz glistę w muszli klozetowej, to znaczy, że glista już sobie poszła (żyje podobno około 1-2 lat) i nawet o tym nie wiedziałeś. Znaczy, że dobrze jej było u Ciebie
- możesz spróbować powiązać jakieś objawy z jej bytnością w Twoim organizmie (znajdziesz na Googlach).