Jestem nowym użytkownikiem, nie wiem czy na 100% umieszczam post w odpowiednim dziale i w odpowiedniej formie, ale uznałem że taka właśnie wymyślona przez Was będzie przeze mnie najłatwiejsza do skonstruowania, a dla Was łatwiejsza do przyswojenia mojego przypadku. Miłej lektury.
1. Mam 34 lata.
2. Dolegliwości moje zmieniały się na przestrzeni czasu, w tym momencie najbardziej uciążliwymi są nagłe ataki senności, otępienia, momentalnie robię się nieskupiony, zdezorientowany, jakby ktoś przywalił mi gumową cegłą w głowę, po czy założył na nią szklaną bańkę wytłumiającą bodźce docierające z zewnątrz. Towarzyszy temu nagły spadek sił i jakby zwiotczenie całego ciała, które w okresach przeciwstawnych jest sprężyste. Uczucie to ostatnimi czasy towarzyszyło mi w 70-80 procentach życia. Opiszę objawy teraźniejsze i te z bardzo bliskiej przeszłości, natomiast objawy
, z którymi się zmagałem w trakcie choroby opiszę w następnym punkcie. Od ok 2,5 miesiąca mam żółte zabarwienie skóry, które raz się nasila, raz słabnie, ale cały czas jest widoczne, miałem z tym epizod wcześniej
, ale jakoś ustąpiło. Prawie ciągle mam zimne dłonie i stopy, pod koniec okresu zimowego kilkukrotnie dłoń zrobiła mi się jasno żółta (w normalnych warunkach pewnie zrobiła by się całkiem blada, ale mam to zabarwienie) i była jakby odmrożona, straciłem w niej czucie, zdarzało się to kilka razy z jedną i drugą, wkładałem pod ciepłą wodę z kranu i dochodziły do siebie. Teraz często od wewnętrznej części dłoni mam jakby obniżone czucie, ale nie jest to jakoś specjalnie uciążliwe. Mam wiecznie zapchaną lewą dziurkę od nosa, a z lewej strony mojej lewej skroni uczucie jakby ucisku, gniecenia, zablokowania, w różnych stopniach nasilenia, które trwa już kilka miesięcy. Język w zasadzie od grudnia mam zdrętwiały, lekarz dał mi na to Milgammę, która w początkowej fazie wydawała się pomagać, potem już nie, dziś jest lepiej, ale czasem odrętwienie wraca, chyba najczęściej rano jak wstaje i jestem na
_czczo. Mam ciśnienie w uszach, jak podczas podróży górskich, towarzyszy mi bardzo często i jest okropnie niekomfortowe, nie pomaga niestety żadne przełykanie śliny, jak w przypadku zmiany wysokości n.p.m. Na języku rzecz jasna biały nalot, w tylnej części gruby, z przodu delikatny, ale było też tak, że nalot robił się intensywny na całej powierzchni języka i odczuwałem zdecydowany deficyt śliny, po wizycie u "mistrza reiki" sytuacja zaczęła się normować, ale zacząłem mięć ślinę o zdecydowanie słodkim posmaku, na początku myślałem że to ok, potem zdałem sobie sprawę że raczej nie, skoro nawet papieros smakuje jak cukierek (nie jestem nałogowym palaczem, miałem epizod z paczką fajek, które pomagały ogarnąć moje zaparcia
. Dziś ślina nie jest już tak słodka, choć nie jest chyba całkiem w normie, a słodkawy posmak czasem się pojawia. Ostatnio często bolą mnie stopy, mam zmęczone i odczuwam ich ciężkość. Okropne wzdęcia, mega gazy i zaparcia męczą mnie od kilku miesięcy, od kilku dni trochę się uspokoiło, od momentu kiedy zacząłem jeść więcej mięsa i tłuszczów, a mniej kaszy jaglanej. Jeśli chodzi o gazy to pamiętam
, że od zawsze miałem z tym duży problem, już w wieku kilkunastu lat, nie wiem czy to było normalne
, czy nie. Psychicznie bywa różnie, kiedy nie mam dolegliwości somatycznych wszystko jest w najlepszym porządku, w nielicznych sytuacjach jak coś pójdzie nie po mojej myśli zaczynam się stresować i dolegliwości wracają, nie wiem tylko czy faktycznie stres poprzedza dolegliwości, czy dolegliwości się zaczynają jeszcze w niezauważalnej przeze mnie formie, dochodzi stres i bum (z obserwacji wynika
, że tak właśnie może być). Jeśli natomiast mam złe dni, a był tego ostatnio spory ciąg, w zasadzie od około dwóch miesięcy prawie codziennie, to jestem rozdrażniony, czuję jak dygocę w środku, głównie po posiłkach, nieskupiony, nieskoncentrowany i cała reszta jak pisałem na początku punktu, jak wtedy patrzę w lustro to widzę zombie, nie wyglądam normalnie, tylko jak jakiś wrak.
3. Od wielu lat męczyłem się z notorycznym zmęczeniem i problemami jelitowymi (choć nie odróżniałem jelit od żołądka, brzuch traktowałem jako całość), miewałem częste wizyty w kibelku z bólem brzucha, który ustępował bo kilkunastu minutach po wypróżnieniu, które przy tych okazjach było zawsze bardzo wodniste, często musiałem lecieć na tron przy okazjach lekkiego przejęcia się czymś, np. lecimy na imprezę, jest pośpiech, poganiamy się z żoną nawzajem, wychodzimy już z domu i nagle ja muszę do toalety. Lekarze rodzinni zalecali jakieś absurdalne diety i suplementacje, które nic nie wnosiły, pamiętam jak kiedyś po całotygodniowym masakrycznym bólu poleciałem do przychodni (zawsze stroniłem od lekarzy od kiedy wszedłem w wiek, gdy zacząłem być panem swego losu), a pani posłała mnie na tydzień na sucharach, na moje nachalne prośby o jakieś badania i tłumaczenie, że to trwa od kilku lat i nie chcę się obudzić jak będzie za późno powiedziała, że jak tak mówię to chyba jestem hipochondrykiem. Kilka lat temu gdy stany brzuszne i przemęczeniowe na dobre zakorzeniły się w moim życiu postanowiłem odwiedzić gastrologa, pani zdiagnozowała wstępnie jelito drażliwe i posłała na USG brzucha, które nic nie wykazało, na kolejnej wizycie nie byłem, zastosowałem się do unikania pokarmów z broszury o syndromie jelita drażliwego, dałem sobie na jakiś czas spokój z jajkami, które były chyba największym moim szkodnikiem i zdecydowanie się uspokoiło. Nie uspokoiły się natomiast stany zmęczenia, było coraz gorzej, często kładłem się spać po pracy i spałem po kilka godzin, czasem nawet do rana, czasem po takich wielogodzinnych snach wcale nie wstawałem wypoczęty. Potem urodziła nam się córka, która wniosła w nasze życie ogrom szczęścia, cała uwaga skupiała się wokół niej i początkowo chyba stanąłem na wysokości zadania, bo ten okres pamiętam jako całkiem energiczny. Później zaczęły się jej problemy ze zdrowiem, na roczek pierwsza wizyta w szpitalu, na dwa latka druga, częste infekcje, co dla mnie było bardzo stresujące, dodatkowo pęd i stres w korporacji, wielokrotnie byłem tak zmęczony, że jak wracałem do domu to siadałem ma kanapie i gapiłem się w jeden punkt w pozycji siedzącej z głową opadniętą w dół i czekałem na przyzwolenie od żony na położenie się na godzinę, zawsze mówiłem
, że na godzinę, odpadałem na dwie, trzy, czasem na resztę dnia. Pamiętam
, że byłem wtedy okropnie zestresowaną i sfrustrowaną osobą, rodzina jest dla mnie na 1 miejscu, a choć chciałem z całych sił, to po prostu nie potrafiłem spędzać z nią czasu. Pojawiło się wiele dolegliwości psychicznych, doszło to okropne otępienie, nieskupienie, wybuchy nerwowości, obrażalstwo, stany lękowe, depresyjne, przemądrzałość, potrafiłem strzelić focha na cały dzień z byle jakiej błahostki.
Poza tym w pracy przed monitorem często towarzyszył mi ból lewego oka i takie jakby nerwy w oku, drgało mi jakby nad okiem, często miałem je bardzo suche i przymknięte, nad czym nie miałem kontroli. Plamy przed oczami (żółte z tego co pamiętam) standardowo już po godzinie pracy o 8 rano, w zasadzie do końca dnia, niekoniecznie musiało towarzyszyć temu zmęczenie, choć stany rześkości były rzadkością. Miewałem uczucie bezwładu całego ciała, jakby ktoś wypompował ze mnie powietrze, ból nóg duży
, ból prawej nogi
w miejscu złamania kilka lat wcześniej, w pracy często wstawałem od komputera i próbowałem wychodzić ból bezskutecznie, jakieś maści na zmęczone nogi też niewiele dawały, zeszłego lata pamiętam wyjechałem na rower i nie ujechałem daleko
, bo uczucie ciężkości nóg był
o nie do wytrzymania. Ból kręgosłupa i kręgów szyjnych towarzyszy chyba od zawsze, pracuję za biurkiem, choć teraz na zwolnieniu to się uspokoiło. Hemoroidy towarzyszą mi od wiele wielu lat, pamiętam pierwszy guzek znalazłem w wieku ok 20 lat, ale nie wiedziałem wtedy i przez kilka lat potem co to jest, nie były natomiast w żadnym stopniu uporczywe, poza tym
, że po prostu były lekko wyczuwalne. Ale w ostatnich latach doszło czasem krwawienie przy wydalaniu, w czasach kiedy miałem częstsze wizyty na kibelku i wtedy od lekarza rodzinnego dowiedziałem się
, że to hemoroidy
, i że "jak już są to nie da się z mini nic zrobić". Miewałem skoki wagowe, rodzina uważała
, że źle wyglądam i jestem za chudy, więc zaczynałem trochę więcej jeść i nagle chwila moment 7 kilo więcej, zacząłem biegać
, bo nie czułem się z tym komfortowo, ciach i 7 kilo mniej i znów się rodzinie nie podobałem. Generalnie nawet jak warzyłem więcej i miałem wystający brzuch (potem nawet ja wa
rzyłem mniej
, to ciągle był wypięty w przód), ale kiepski dzień
, to na twarzy wyglądałem jak wychudzony i wtedy też ludzie się pytali czy schudłem, w ogóle często się o to pytali i mówili
, że źle wyglądam i czy nie jestem czasem chory, ja oczywiście obrażałem się wewnątrz, no bo jak mogłem być chory, skoro zawsze byłem okazem zdrowia.
Pamiętam też częsty biały nitkowaty osad na ustach od wewnątrz o takiej ciągnącej i lepkiej konsystencji, wtedy coś szperałem w necie, wyskoczyła mi drożdżyca i test śliny, który wyszedł pozytywnie, to było jakieś 4 lata temu, ale lekarz rodzinny powiedział że to normalne, więc mnie uspokoił
.Z ilością kawy nie starałem się przesadzać
, bo mam słabą tolerancję na kofeinę i nawet po jednej potrafiłem zupełnie stracić skupienie i być roztrzęsiony, do tego dochodził szczękościsk, mimo to wspierałem się nią prawie codziennie w dawce jedna rozpuszczalna, potem robiłem przerwę jak już było bardzo źle i brałem magnez musujący, po dwóch, trzech tygodniach wracałem do kawy
, potem po miesiącu znów masakra i magnez i tak koło się zamykało.
Łokcie też sobie rozwaliłem konkretnie, jakieś 5 lat temu wylądowałem z samego rana w szpitalu z taką bolącą i spuchniętą bańką, że na izbie przyjęć nie chcieli mi uwierzyć
, że stało się to we śnie, wmawiali że na niego upadłem, ściągnęli chyba 2x płyn i chwilowo się uspokoiło
, potem okazało się
, że choroba zawodowa od ucisku i stanów zapalnych, później doszedł drugi i było już tak, że przy lekkim dotknięciu o ścianę, nawet nie puknięciu zwijałem się z bólu, w pracy rzecz jasna udało mi się znaleźć pozycje bezpieczne, przerzuciłem się też z myszki na tablet ponieważ zaczął mi do tego drętwieć mały palec i ten obok niego. Teraz jeden łokieć ma dość mocne zwyrodnienie, drugi wygląda ok, ale w obu miewam czasem stany zapalne.
W zeszłym roku większość dolegliwości tak się nasiliła, że nie potrafiłem już chyba nawet myśleć pozytywnie o swojej przyszłości, ponieważ nie umiałem wyobrazić sobie siebie za kilka lat w jeszcze gorszym stanie zdrowotnym niż teraz, a zapomniałem dodać
, że wciąż byłem przekonany
, że to wszystko przez zmęczenie pracą i stres. Brat dał mi namiar do ponoć bardzo dobrego lekarza internisty, który miał czytać z języka i komuś ze znajomych bardzo pomógł, nie bardzo byłem przekonany
, gdyż ciągle nie dopuszczałem do siebie wiadomości
, że to wina choroby, taki byłem zaparty
, po drugie jakoś czytanie z języka wydawało mi się abstrakcją, no i trzecia sprawa, że wszyscy lekarze
, z którymi wcześniej się spotykałem podchodzili do mnie taśmowo, więc nie wierzyłem w sens wizyt.
Było to we wrześniu zeszłego roku i po wizycie byłem rozpromieniony jak nigdy, pani doktor okazała się miłośnikiem medycyny holistycznej, homełopatii i med. chińskiej, zrobiła ze mną konkretny wywiad i odpowiedziała sensownie na wszystkie zadane przeze mnie pytania, wizyta trwała półtora godziny i kosztowała 80 zł, przeżyłem szok i nabrałem do niej pełnego zaufania i szacunku, tym bardziej
, że wstępnie zostałem przez nią wysłany na dietę przeciwgrzybiczną i bezglutenową, wydałem parę set złotych na suplementację, ale po kilku dniach byłem nakręcony jak króliczek z Duracela, nie potrafiłem usiedzieć w miejscu, drugi tydzień był bardziej normalny, ale samopoczucie miałem wspaniałe i czułem się jak nowo narodzony, w trzecim natomiast zaczęły się zakręty, powróciły stany zmęczenia, pojawiły się nagłe spadki formy, zaczęły się dolegliwości jelitowe itd. Od samego początku pani doktor kazała mi pisać sprawozdanie z tego co jem i z samopoczucia, więc zaczęły się częste wizyty u niej i analizy. W międzyczasie zrobiłem test na nietoleracje pokarmowe Food Detective, który wyeliminował dużo produktów. Dieta moja składała się głównie z płatków orkiszowych z amarantusem ekspandowanym i otrębami orkiszowymi na śniadanie i kolację, bądź jaglanych, zacząłem nowy rozdział kulinarny, jadłem trochę ryb, dostałem przyzwolenie na dwa razy w tygodniu i bardzo rzadko mięso, potem mięso wyeliminowałem całkiem, bo takie było zalecenie. Nauczyłem się piec chleb orkiszowy na zakwasie żytnim i wcinałem go przeważnie z sardynkami z puchy. Zacząłem ściśle przestrzegać godzin posiłków, jadłem 5 posiłków co 3h, w pracy dwa, najczęściej kasze (jaglana, orkiszowa) z rybą (choć pani doktor nie kazała często ryby ze względu na kumulację metali ciężkich), ale jakoś brakowało mi mięsa, które wcześniej musiałem mieć na stole codziennie, inaczej byłem zły
, jadłem też często makaron z semoliny w różnych kombinacjach, spaghetti bezmięsne, czasem z indykiem, zupki na kaszach, na przekąskę migdały. W listopadzie zrobiłem się żółty, schudłem wtedy już ok 10 kilogramów i pani doktor stwierdziła
, że przydałaby się pełna diagnostyka w szpitalu, miała nadzieję na kolonoskopię, udało jej się przez znajomości ulokować mnie na oddziale wewnętrznym gdzie spędziłem dwa dni i dwie nieprzespane noce z bardzo chorymi starszymi pacjentami, gdzie byłem strażnikiem i opiekunem, bo personel miał totalną znieczulicę. Zrobili mi w tym czasie serię badań z których wszystkie prócz podwyższonej bilirubiny były w normie, więc nie widzieli potrzeby grzebać mi w jelicie.
Dolegliwości nie ustały, w tygodniu miewałem tak średnio jeden, dwa dni całkiem OK, reszta kiepsko, byłem na hydrokolonoterapii z wielką nadzieją na polepszenie, wcale nie pomogło, był to okres strasznych hemoroidów i zaparć, na szczęście udało mi się cofnąć hemoroidy, ale trwało to dwa miesiące. W międzyczasie przed i po to okresy intensywnego oczyszczania się lewatywami z kawy i cytryny, po których czasem prawie mdlałem. W końcu moja waga zleciała do 71 kilo, przy wysokości 191 cm, wstępnie ważyłem 86, wiec zleciało ze mnie 15 kilo. W pewnym momencie widziałem
, że pani doktor nie ma już na mnie pomysłów, przy ostatniej wizycie posłała mnie na dwutygodniową dietę na samej kaszy jaglanej z warzywami i masłem klarowanym 5x dziennie, która przeciągnąłem do 3 tygodni, ponieważ wydawało mi się na początku
, że dolegliwości zaczęły ustępować. Teraz zaczyna się epizod z lekarzem rodzinnym, do którego przepisałem się dwa i pół miesiąca temu do nowo powstałej na osiedlu przychodni z prośb
ą o L4, ponieważ zacząłem mieć problemy w pracy ze względu na częste popełnianie pomyłek, przez ataki otępienia i rozbicia. Odbyłem rozmowę opisującą mój przypadek, młoda pani doktor nie uznaje czegoś takiego jak grzybica ogólnoustrojowa, czy drożdżyca jelita grubego jeśli pacjent nie ma aids lub raka, ale poszła na układ L4 i szukamy co mi jest
. Badania ogólne prób bilirubiny super, no bo znów zrobiłem się żółty, co trwa do dzisiaj, gastroskopia wykazała zapalenie żołądka, diagnostyk powiedział
, że celiaki
i nie widzi, biopsji w kierunku celiaki
i nie było, była na helikobakter, ale nie mam. To był okres gdzie na tej kaszy jaglanej trochę się uspokoiło, ale przed badaniem gastroskopowym
, które miało być w kierunku celiaki
i zmuszono mnie do wprowadzenia na tydzień glutenu i to był poważny błąd. Diagnostyk oczywiście powiedział, że nie ma czegoś takiego jak przerost candida
, nie dyskutowałem, zdaj
ę sobie sprawę z bezsensowności takiej dyskusji. Teraz mam problem, ponieważ boję się powrotu do pracy w stanie w jakim jestem, a na początek czerwca jestem przez panią, która mi wystawia L4 zapisany na kolonoskopię na kasę chorych w szpitalu, której raczej chciałbym uniknąć ze względu na jej inwazyjność (myślicie że słusznie?). W każdym razie lekarz rodzinny słuchając moich opowieści powiedziała ostatnio, że ona chyba nie będzie potrafiła mi pomóc, a jakoś się jej muszę spowiadać
, bo na jakiejś podstawie to L4 mi pisze. Na wizytę do psychologa też mnie posłała czy nie mam deprechy, całe szczęście miałem akurat mało objawowy dzień i byłem całkiem skupiony, szczerze porozmawiałem z panem
, który przy okazji był miłośnikiem medycyny holistycznej, miał całkiem fajną wiedzę, dał parę ciekawych porad, ale objawów depresji rzecz jasna nie stwierdził.
Jakoś pod koniec jeszcze tamtego roku przerobiłem książkę Janasa o candida i stosowałem się do zaleceń, od samego początku dieta przeciwgrzybiczna, ale też ostatnie prawie 3 miesiące głównie na kaszy jaglanej z warzywami, ryby, zupki warzywne i warzywa strączkowe
, bo lubię (prawie zawsze miałem po nich wzdęcia), więc teraz już się nie dziwię
, że postępy marne. Zaraz po książce Janasa wpadła mi w ręce książka pana Józefa, przeczytałem szczątkowo, ponieważ jeszcze wtedy moje stara pani doktor powiedziała
, że na razie nie będzie dla mnie dobre łączenie kilku metod oczyszczania organizmu. Zastosowaliśmy u żony MO, pije 3 miesiące, w międzyczasie zaopatrzyłem się z obie części "Zdrowia na własne życzenie", przeczytałem szczegółowo i od początku kwietnia również piję MO. Od kilku dni zacząłem się stosować do zasad diety prorodzinnej, zacząłem jeść więcej tłusto, dużo masła klarowanego, mięsa równoważonego warzywami i zdecydowanie mniej kaszy, jaglaną na razie całkiem odpuściłem i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu prawie ustały mi gazy, wzdęcia i trudne samopoczucie się zmniejszyło, ale miałem już takie lepsze przejściowe krótkotrwałe okresy
, więc ciągle mam obawę
, że zaraz będzie lipa. Bardzo często oddaj
ę mocz, ale dość dużo piję wody, wody z cytryną i herbaty w kopru włoskiego, więc było to jakby wytłumaczalne do momentu, kiedy nie zacząłem wstawać sikać w nocy po 2x, co ciągnie się cały czas.
Wczoraj rano zjadłem 5 jaj na maśle z cebulką i szczypiorkiem (na jaja mam największą nietolerancję pokarmową) i poczułem się trochę gorzej, zaćmiło mnie na jakiś czas i zasnąłem na pół godziny, ale jakoś doszedłem do siebie w ciągu dnia i później było ok. Dziś jest całkiem dobrze, mam tylko obolałe stopy i jestem lekko wyczerpany od rana, ale i tak jest to rewelacja w porównaniu z moimi częstymi stanami. Czucie w dłoniach od strony wewnętrznej też ciągle mam osłabione, zwłaszcza w prawej.
Przez te 8 miesięcy świadomości wydaje mi się
, że nabawiłem się zaburzeń wchłaniania, ponieważ czuję się bardzo odwitaminizowany (no i te 15 kilo, teraz w sumie 13
, bo od pewnie trzech miesięcy ważę 73), na dzień dzisiejszy odrzucam wszelką suplementację i tabletki, biorę tylko Slow Mag, piję MO i od jakiegoś czasu nieregularnie KB. Jeszcze chwilę temu byłem skłonny na kolejny zastrzyk suplementacji po wizycie miesiąc temu w
e Wrocławiu na badaniu biorezonansowym, ale chyba już mentalnie jest mi bliżej idei
Biosłone, bo te wszystkie suplementacje to faktycznie łatanie dziury w całym i niezła strata kapuchy.
_
Leki i suplementy przyjmowane w tra
kcie tych 8 miesi
ęcy to: wiele opakowań Essenciale Forte, Hepatil, Aspargin, Colostrigen na odpornoś
ć 2 opakowania, różne mieszanki ziół przeciw pasożytom, mleczko pszczele z żeńszeniem, probiotyk Microflor 32, też wiele opakowań, różne suplementy omega-3 i omega-6, Lecytyna, z homełopatycznych kulki na Lamblie, Exmhykehl, Nigersan, ciągle jeszcze pij
ę Alkala-N obniżające kwasowość, ponieważ bez tego spada mi pH mocz
u do 5,5, kiedyś miałem 5,0. Od pani lekarz rodzinnej dostałem na odbudowanie chyba śluzówki Polprazol, którego połknąłem kilka sztuk i Debridat na przywrócenie ruchu perystaltyki, zjadłem ze 2 opakowania. Mam w domu jeszcze trochę homełopatii
, ale wszystko leżało i czekało
, aż będę w lepszej formie żeby się nią męczyć.
Badanie aparatem Mora we Wrocławiu wskazało:
-Osłabienie układu immunologicznego (śledziona)
-Niedobór witamin, nie wiem czy mam przepisywać jakich, czy jest to potrzebne?
-Obciążenie metalami: ołów, bar
-Os
łabione organy, też trochę tego jest, więc jeśli mam przepisać to w następnym poście uzupełni
ę, a teraz napiszę to co wydaje mi się najważniejsze:
Zatoka jamista-kompleks --Paciorkowce-Streptococcus (A5)
Część przednia przysadki mózgowej --Candida albicans
Płuca --Mycoplasma pneumoniae
Oskrzela --Mycobacterium tuberculosis (prątek gruźlicy) dodam bo nie napisałem wcześniej, że mam problem z oddychaniem głebszym czasem, ponoć mam skazę tuberkulinową
Żołądek --Candida albicans --Obciążenie grzybami drożdżowymi
Trzustka --wskazania na stan przedcukrzycowy -badałem cukier kilka dni temu i miałem 72
--niedobór enzymów
Jelito kręte --Helminty
-- Tasiemiec uzbrojony (jaja)
Śluzówka jelita cienkiego --Candida albicans
Nerki --Proteus
--Infekcje bakteryjne
Homełopata zalecił na tasiemca weterynaryjny Drontal i przyjąłem dwukrotnie, nic ze mnie nie wyszło w każdym razie, ale w badaniu wyszły niby jaja, nie wiem jak mam się do tego odnieść, nie wiem też czy zakażenie tasiemcem może być przyczyną mojego zażółcenia, czy to silna toksemia, było coś o tym na forum, ale szczątkowo.
Jak już pisałem od kilku dni jest całkiem ok, mianowicie od sześciu, gdzie pierwsze 2 to terapia lewatywami z kawy po ciężkim okresie zakończonym połknięciem drugiej porcji Drontalu. W trzeci dzień postanowiłam przerwać ten trudny dla mnie cykl zamkniętego koła i spróbować z czymś zupełnie od nowa, przysiedziałem od tej pory dość sporo na forum, czytając problemy innych użytkowników, znalazłem dużo siebie w ich przypadkach.
4. Co do diet w trakcie leczenia to dość szczegółowo zahaczyłem o to w poprzednim punkcie, ponieważ jakoś tak wpasowało się to w moją historię, a co do odżywiania sprzed świadomości candida, to było ono raczej śmieciowe, chlebowo-bułkowe, bardzo nieregularne, dużo drobiu, słodkiego niewiele, ale zdarzało się połknąć całą tabliczkę czekolady na raz, albo opierdzielić kilka pączków. Ogólnie nie patrzyłem na to co jem, były to w większości produkty wysokoprzetworzone, nie jadłem prawie wcale warzyw i owoców, często robiliśmy sobie sami pizze na drożdżach i mące pszennej, czy jakieś zapiekanki makaronowe z dużą ilością mozarelli, rzadziej fastfood.
5. Jestem grafikiem projektującym reklamy, pracuję w ciasnym w zasadzie niewentylowanym pomieszczeniu gdzie stoją 2 komputery, obsługuję też maszyną drukującą (ploter ekosolwentowy)
, który wcale nie jest taki eko, a wcześniej kilka lat obsługiwałem twardy solwent, były to tak śmierdzące farby
, że czasem po wejściu tam na 5 minut, jechało ode mnie jak z drukarni. Siedzenie w pracy przy kompie męczy mnie bardziej niż na stanowisku w domu, inna kubatura pomieszczenia (zupełnie nieprzemyślana), ale teraz pisząc tego posta też już mam dość bo i górna i dolna część kręgosłupa daje w kość, właśnie mi się przypomniało, że miałem też problem z wyskakującym dyskiem, to na szczęście ustało.
6. Innych niekorzystnych czynników środowiskowych chyba specjalnie nie ma, poza tym
, że mieszkam w mieście na dużym blokowisku.
Troszkę się rozpisałem, mam nadzieję
, że nie zanudziłem na potęgę, jeśli ktoś oczywiście wytrwał do końca
. Potrafię się mentalnie przestawić i upilnować, jeśli odczuwam
, że coś mi służy na dłuższą metę, więc myślę że idee tego forum będą dla mnie jak "lekarstwo"
żart
Będę wdzięczny za każde próby pomocy i podpowiedzi, postaram się w miarę skoków samopoczucia i możliwości relacjonować, wiem
, że droga będzie długa i wyboista, mam natomiast nadzieję
, że dzięki temu forum zdecydowanie bardziej świadoma i sensowna.
Na dziś dzień największą zagadką jest moje zażółcenie powłok skórny
ch, więc jeśli ktoś ma jakiś pomysł to proszę o posty.