BOLESŁAW PIECHA: To jest wstydliwa część profesji lekarskiej. W pewnym sensie nie dojrzeliśmy jeszcze do tego. Lekarz nie wyrósł z roli pater potestas, a więc ojca i opiekuna, patrona pacjenta. Nie wyrośliśmy z tej etyki, nazywanej hipokratesową, wedle której pacjent wyłącznie słucha lekarza i to lekarz zawsze ma rację. A w rzeczywistości to się dawno zmieniło, bo od 30 lat mamy bioetykę, w której pacjent ma najwięcej do powiedzenia, natomiast lekarz powinien go o wszystkim informować i konsultować z nim każde podejmowane działanie. Efekt końcowy jest taki, że mamy do czynienia z syndromem oblężonej twierdzy, w którym lekarze nie lubią przyznawać się do popełnianych błędów – przy czym należy pamiętać, że one się zdarzają i są naturalną częścią procesu leczenia – a już na pewno nie lubią za to przepraszać.
Czytam i jakoś nie dostrzegam tu buty. Ani tu
Jest wiele sytuacji, w których lekarz powinien powiedzieć, że w zasadzie jest bezradny. Niestety, polscy lekarze są dość słabo przygotowani, jeśli chodzi o asertywność przekazu kierowanego do pacjenta. Wydaje mi się, że jako lekarze ciągle staramy być niezastąpieni i mylimy rzetelną informację z fałszywą pociechą.
Chyba czytamy z innym zrozumieniem
BOLESŁAW PIECHA: Ten system (szkoleń) jest bardzo dobry technokratycznie, ale za mało w nim pierwiastków humanistycznych. Nie uczy rozmowy i kontaktu.