Właśnie rozpoczęliśmy 6 miesiąc ciąży.
Więc czas na krótką relację.
Z tego co można podejrzeć na usg, to Maluszek dzięki Bogu rozwija się zdrowo.
Jest moim największym szczęściem i już sobie nie wyobrażam, że mogłam żyć bez niego! Chyba będzie chłopczyk, choć dzidzia jest troszkę wstydliwa i ciężko dokładnie podejrzeć.
Ogólnie czuję się dość dobrze, choć kilka tygodni temu chwyciły mnie bardzo mocne bóle w prawym podbrzuszu, które później promieniowały na cały brzuch. Nie mogłam się wyprostować, miałam dość mocne skurcze macicy i ostatecznie pojechałam do przychodni na badanie, bo trochę spanikowałam. Wsadzili mnie pod kroplówkę z nospą i w razie gdyby bóle się utrzymywały miałam jechać do szpitala. Nie pojechałam, choć bóle utrzymywały się kilka dni, ale już w mniejszym natężeniu. Uważałam, że w szpitalu na bank nafaszerują nas "profilaktycznie" antybiotykami, a i tak nie wybadają co jest grane. Przeleżałam kilka dni i wszystko się uspokoiło. Ogólnie wyglądało mi to na jakiś atak wyrostka, ale może też dzidzia na coś tam uciskała, nie wiem. Grunt, że przeszło.
Na ostatniej wizycie lekarka stwierdziła, że brzuch jest trochę za twardy i kazała mi brać nospę dwa razy dziennie do końca ciąży! Prawie spadłam z krzesła jak to usłyszałam. Postraszyła że skurcze na tym etapie nie są normalne (choć wszędzie czytam że są i są to typowe skurcze Braxstona - Hicksa), i że dzieciątko przez te skurcze może być niedotlenione. Po takich rewelacjach prawie się poryczałam, a po powrocie do domu zaraz komputer i czytanie. Po lekturze uspokoiłam się i stwierdziłam, że te wizyty lekarskie są bardziej stresujące od samej ciąży... Nospy oczywiście nie biorę, za to więcej odpoczywam i leże. Nie biorę też żadnych supli, zaczęłam brać tylko slow-mag po jednej tabletce rano i wieczorem. Mam nadzieję, że w niczym nie zaszkodzi. Ogólnie mam zabójczą ochotę na kakao, więc zafundowałam sobie surowe sproszkowane ziarno kakaowca i ze smakiem wypijam szklaneczkę dziennie.
Odżywiam się chyba w miarę dobrze. Stosuję się do zaleceń Kwiatuszka, choć czasem zdarzy mi się zjeść coś na zimno, jakąś sałatkę czy chlebek ryżowy z dobrą wędliną jako kanapkę. Ogólnie najbardziej smakują mi zupy, więc codziennie jakąś mam. Na śniadanie często zjadam kaszę jaglaną lub jajka pod różna postacią. Idą święta, więc trochę się obawiam o ślinotok na widok ciasta, pewnie na jakiś kawałek się skuszę... Ale i tak najbardziej się cieszę na myśl o karpiu i kapuście z groszem i grzybami.
Jeżeli chodzi o aktualne wyniki z badań, to hemoglobinę mam na poziomie 10,10 i oczywiście dostałam żelazo, którego nawet nie wykupiłam.
W moczu mam jakieś ciała ketonowe oznaczone jako "obecne++". Czy ktoś może wie co to oznacza?
Leukocyty: 2-4 wpw. i szczawiany wapnia, pojedyncze wpw.
Miewam niestety problemy z pęcherzem i jakby to nazwać, takim "piekącym moczem", który podrażnia zewnętrzne narządy płciowe. Myślę czy dobrze byłoby wprowadzić mieszankę na drogi moczowe? Jak myślicie? Kwiatuszku, może mogłabyś się odnieść do tych wyników? Byłabym bardzo wdzięczna...