Na przyjęciu, spotkaniu zawsze jest coś, co można zjeść, więc mam to na talerzu.
Też tak z początku myślałem, ale tak nie jest. Od początku pytałem o każde danie, czy to w restauracji czy na proszonych obiadkach, kolacjach i doszedłem do wniosku, że mąka pszenna, bułka tarta, planta, masła roślinne i cała gama innych rzeczy dla mnie niekorzystnych jest wszechobecna. Najgorzej było we Włoszech, gdzie spędzałem najwięcej czasu. 90% to dania mączne, nawet owoce morza panierują. Jedyne danie, najdroższe zresztą, to był stek i sałatka, z której wybierałem pomidory. To samo w Chinach zresztą, w Niemczech jeszcze można na wurstach i sznyclach przeżyć, najlepiej było na Ukrainie, dużo kiszonek, mięsa i warzyw, ale tam nieczęsto jeździłem. Jakiś czas temu wybraliśmy się do amerykańskiej knajpy, gdzie serwuje się głównie steki z dodatkami. Pytam panią po kolei, ona nic nie wie, biedna się zestresowała, wszyscy się na mnie patrzą przy stole jak na sadystę, który pyta o jakieś głupoty. Moja babcia zużywa miesięcznie 20 kg mąki pszennej szymanowskiej.
W domu mieszka 8 osób plus często mają gości. Placki, knedle, pierogi, leniwe, kopytka, naleśniki, ciasta, kluski lane, itd. to standardowe przysmaki mojego rodzinnego domu. Mąka dla nich jest ważniejsza od cukru, codziennie kupują chleb w ilościach hurtowych... A smażenie na plancie to coś normalnego.