Mistrz walczy z niemającymi podstaw racjonalnych nakazami rodem z Żywienia optymalnego jakoby białko trzeba było odrzucać w obawie przed "przebiałczeniem".
Ja to zrozumiałem inaczej. JK zaleca aby całe jajka spożywali ludzie młodzi. Natomiast same żółtka ludzie starsi , oraz chorzy którzy zaczęli stosować DO i spieszy im się do odzyskania zdrowia.
http://bioslone.pl/forum2/index.php?topic=3055.0 (Post z dnia 1.04.2008 godz. 12:14).
Te wszystkie kombinacje "alpejskie", czyli manipulacje z jajkami - są w celach terapeutycznych i preferowane przez tych, którzy sądzą, że przyczyną chorób jest niebycie na Diecie optymalnej. Owszem, w przypadku niektórych chorób, w których zaleca się ograniczoną ilość białka w diecie - owe manipulacje mają swoje uzasadnienie, ale pod warunkiem, że równolegle dochodzimy do zdrowia usuwając przyczynę choroby. Wszak sama dieta (w wersji klasycznej, z małą ilością żywego błonnika i ciężkimi wywarami kolagenowymi), również maskuje objawy chorobowe, jak każda inna (np. dieta w kamicy dróg żółciowych). Dieta optymalna, w zależności od wersji (np. wersja podobna do zasad zdrowego odżywiania, której wspólnym mianownikiem z dietą prozdrowotną jest spożywanie pokarmów niezatrutych i wysokiej jakości biologicznej), w pewnym stopniu oczyszcza organizm oraz w pewnym stopniu uruchamia proces samonaprawczy organizmu, odciążając go i powodując jego usprawnienie.
Z autopsji życiowej mogę powiedzieć, że owa wersja tej diety powinna uwzględniać odpowiednią ilość błonnika, a generalnie wyznawcy tej diety (już w samym założeniu i nazwie, dietę uważają jako sposób na życie czy filozofię życia, chwaląc ją, że im się poprawiło samopoczucie, błędnie uważając to za naprawę zdrowia). Jedzą w sposób mało resztkowy, uważając błonnik za jakieś zło, które niby gnije w jelitach. Zaś tłuszcz uważają za panaceum na wszystko.
Jeszcze pół roku temu rozmawiałem z jednym Optymalnym, który mało mnie nie pobił, jak go przekonywałem, że dieta stosowana w jego wersji jest dla niego w ostatecznym rozrachunku dalece szkodliwa. Ci, którzy stosują tę dietę, a czują się w miarę dobrze, a później okazuje się, że chorują na raka, interpretują to w ten sposób, że popełniali jakieś błędy w diecie, że np. nie chciało im się liczyć/przeliczać BTW. Wczoraj dowiedziałem się, że gość kilka miesięcy temu zmarł na raka przełyku. Przed śmiercią był on na konsultacji u samego dra Kwaśniewskiego, który już rzekomo sam nie funkcjonuje, tylko ma swojego asystenta i otrzymał tam extra poradę: - "(...) zwiększyć ilość żółtek w diecie". Inny Optymalny, co ok. pół roku brał prądy selektywne na żylaki kończyn dolnych i na miażdżycę a kilka miesięcy temu zachorował na zakrzepowe zapalenie żył i cośtam, cośtam jeszcze...
Kiedy nie walczył z objawami, a był tylko na samej diecie, organizm wg własnej strategii jakoś sobie radził. Kiedy tylko zaczął maskować objawy, organizm przestał usuwać przyczyny choroby oraz czynniki współistniejące, a czekał na podanie prądów no i się nie doczekał…
Już Dr Ponomarenko - pisząc książkę o dietach niskowęglowodanowych, skrytykował w/w dietę, że w tej wersji "złotych" proporcji może ona jedynie zaszkodzić. Jako biochemik czy pomimo, że był biochemikiem stwierdził, że jest ona mocno wynaturzona w swoich założeniach. Z moich obserwacji wynika, że ci, którzy ją stosują, ale kierują się smakiem oraz już dawno przestali przeliczać i ustalać proporcje B, T, W, a także wydziwiać z teoriami biochemicznymi, nawet, Harpera - jakoś kołaczą się w tym życiu. Inni w podobnym przypadku, wolno dochodzą do zdrowia stosując de facto zasady zdrowego odżywiania, ale w ich mniemaniu są na Diecie optymalnej. Ci, co biorą prądy - wydaje im się, że leczą się przyczynowo, a jest to błędne myślenie, bowiem stosują w ten sposób dwie sprzeczne ze sobą metody dochodzenia do zdrowia. Bowiem z jednej strony przez przypadek (bo kierują się smakiem i nie liczą proporcji), działają prozdrowotnie poprzez odpowiednią wersję diety, a z drugiej walczą z objawami, czyli z symptomami. Z objawami, które uzdrawiają, blokując je poprzez stosowanie prądów selektywnych, które działają podobnie jak leki, tylko tyle że nie zatruwają przy okazji całego organizmu.
Odnośnie surowych potraw, awidyny, równowagi kwasowo-zasadowej - to wszystko są tylko teorie niedouczonej nauki, nie do końca sprawdzone, które zgodnie z medycyną, farmacją, dietetyką, przemysłem przetwórczym usiłują/robią interesy na chorobach ludzkich.
W spożywaniu pokarmów mamy się kierować smakiem, nasyceniem, a nie teoriami. Jeśli się najadamy białkiem rybim w każdej postaci, to chwalimy, że jest to dla nas dobre białko, ale inni się takim białkiem nie najedzą, chyba że zeżrą wiadro ryb, ale czy to będzie dla nich zdrowe, jak się zaśmiecą taką ilością białka a po 1 h godzinie będą znów głodni, bo to takie lekkostrawne... Jeśli nie nasycimy się samymi jajkami, to włączmy do nich jakieś mięso, czy wędlinę i nie patrzmy znów na teorię niełączenia tego typu białek. Jeśli się nasycimy tatarem z surowym jajkiem i nie odczuwamy dyskomfortu, to nie dorabiajmy na siłę teorii, że wszyscy powinni jeść surowe mięso i w ogóle surowiznę, bo jesteśmy super drapieżnikami. Albo że wszystko powinniśmy jeść obligatoryjnie nadtrawione poza organizmem, bo jakaś tam teoria mówi, że jesteśmy ostatnim ogniwem łańcucha biologicznego, a przedostatnim są zwierzęta, które nie potrafią nadtrawiać pokarmów i jedzą na surowo.
Przypomnę tutaj formułę: "4 x s" Pana Jarmołowicza, która sprawdza się w moim dochodzeniu do zdrowia.