Pkamil
Offline
Płeć:
MO: 12/2014 --->
Wiedza:
Skąd: Polska
Wiadomości: 78
|
|
« Odpowiedz #93 : 28-07-2016, 14:14 » |
|
Nie pisałem, bo albo harowałem albo udawałem, że odpoczywam. Nie mniej jednak pracuję nad tym, aby pewnym krokiem podążać ścieżką zdrowia. Pracuję, bo nie do końca chyba tak jeszcze jest. Dlatego też piszę / opiszę, co jest do napisania / opisania. Może ktoś ma / miał podobne stany i coś podpowie. A może nie. Co by nie było, będzie dobrze.
Moim największym problemem jest mięso czerwone. I chodzi głównie o fakt, że nie kupuję przemysłowego jedzenia w ogóle (dotyczy pobytu w domu). Jakiś czas temu skończyły się zamrożone zapasy jelonków i dzika, przyszła praca i nie mogłem upolować nowych. Do tego wyjazd wakacyjny (SIC!) w miejsce, w którym w ogóle nie ma zdrowiej żywności(SIC!). KB, jajka na boczku (w tym przypadku musiał być sklepowy), oceaniczne ryby i owoce morza (3 razy w tygodniu) + przemysłowy stek wołowy (1 raz w tygodniu). Efekt: 6 kg mniej (2 kg /tydzień). Co prawda wakacje były takie, że każdego dnia (7/7) pracowałem co najmniej 10 godzin, bardzo intensywnie. Węglowodanów co do zasady przyjmuję bardzo mało, do tego brak tłuszczu i mięsa = spadek masy. Znów wyglądam jak wtedy, gdy mięsa nie jadłem - NIE WYGLĄDAM. Niemniej jednak 10 godzin ciężkiej umysłowej pracy dziennie przez 60 dni, wstawanie o 6 rano i chodzenie spać ok. 12:00 / 01:00 nie było najmniejszym problemem. Żadnego braku energii, werwy, cały czas pełne skupienie.
W trakcie tych 60 dni przeszedłem ekspresowy remont zatok. Czułem w kościach kilka dni przed, że coś nadchodzi. Nagle krew ze śluzem + ropa z nosa. Dwa dni śluz zabarwiony na czerwono, a ja troszkę przymulony, zmęczony. Trzeciego dnia już tylko ropa. Po 7 dniach nie było ani śladu po naprawie. Tylko jednego dnia zrezygnowałem z MIX. Po trzech dniach wróciłem do pracy 10h/24.
Jednak mimo moich wielkich starań od stycznia ciągle mam problem z układem trawiennym. Uzupełniłem moją bibliotekę o tom 3 ZNWŻ. Czytam o żywieniu i muszę stwierdzić, że poza niedoborem czerwonego mięsa (który mam nadzieję zostanie raz a dobrze rozwiązany, bo ubijam świnkę w poniedziałek i chyba udało mi się znaleźć pewnego dostawcę) moje żywienie intuicyjnie jest bardzo zbliżone do zalecanego. Muszę popracować nad proporcjami troszkę, lekko mniej urozmaicenia, więcej tłuszczu i ciut więcej węgla. Do rzeczy: przeczytałem o monodiecie i sytuacjach, w których trzeba zastosować. Chyba nie podpadam. A mimo wszystko raz po raz mam przeboje. Takie które potrafią cofnąć mnie jak gluten (patrz tom 3) o tydzień. Do takich produktów należy kawa. Po której wypiciu w dniu wypicia jest ok, a od następnego zaczynają się przelewki, bulgotki itd., które trwają od paru do kilku dni. Albo, tak jak dosłownie przed chwilą,walnąłem szklaneczkę mieszanki na pęcherz i bul bul. Od razu, 30 sekund po przełknięciu. Ale nie zawsze tak jest, choć po mieszance bardzo często.
Zdarzają się wiatry, raczej nieśmierdzące. Stolec dość normalny, choć rzadko w jednym kawałku. Bardzo rzadko o konsystencji innej niż pożądana (czasami delikatnie za luźny). Nie szaleję z produktami - jeżeli 20 produktów spożywczych jest na mojej liście, to maks. W tym wszystkie rodzaje mięsa, z tym nieszczęsnym niedoborem czerwonego. Choć czytając w tomie 3 o Chinach oraz znając ich sposób żywienia, na ich standardy mięsa jem raczej w sam raz. Pytanie tylko czy mój organizm nie uzupełnia braków z przeszłości i potrzebuje więcej? Staram się nie bywać głodny. Jajecznica poranna długo trzyma, jak jest prawidłowo zrobiona - i do 17 nawet (gdy nie pracuję i lewituję:)).
Czasami zdarza się, że rano budzę się a w brzuchu jest misiu. Delikatnie mruczy. Na to wrzucam MIX (aktualnie z olejem z oliwek, aloesem i cytryną) i od razu jest lekka reakcja - blublup. I koniec. Ale nie zawsze. Raz na jakiś czas. Czasami jest spokój po pobudce, a po wlaniu MIX pojawia się misiu jak wyżej. Często wstaję, trzaskam MIX, pochodzę trochę i kładę się by poobserwować (posłuchać) co się będzie działo. Różnie jest. Raz tak, raz tak - przy stałym sposobie odżywiania się. Najbardziej stabilnie było na kiełbasie z Daniela (z lekkim dodatkiem wieprzowiny) oraz stekach z jego mięsa i niewielką różnorodnością warzyw surowych.
Co wy na to? To jest moja największa zagadka do rozgryzienia aktualnie.
Kropelki do nosa minimum raz dziennie. Czasami zdarza się jeden / dwa dni przerwy. Babolaki są w nosie i kozy też. Niby nos jest drożny, ale w nocy oddycham ustami. Gdy się budzę rano susza w paszczy i nawet jak dogorywam te 15 minut przed wstaniem, to oddycham ustami, nosem jakoś opornie idzie.
Od dziecka coś miałem z tym nosem i gardłem. Wycięli mi w wieku 7 lat 3 migdałek. Kilka lat temu przeszedłem 2 operacje (tak, w pełnej narkozie) czyszczenia zatok przyszczękowych. Zanim je przeszedłem męczyłem się dobrych kilka lat z bólem głowy, który przy moim współudziale doprowadził do uszkodzenia żołądka (przeciwbólowe proszki). Szczególnie ciężko było latem, gdy ropsko w zatokach pęczniało pod wpływem temperatury. Ból (i sam problem - pewnie zapalenie) promieniował do uszu, te ropiały, babrały się. Latami chodziłem do ludzi od uszu, nosa i gardła. Nawet mnie wysłali do dermatologa, który oglądał moją d--- w tym kontekście.
Miałem też wcześniej (zanim otworzyłem pierwsze oko) akcję jak w zeszłym roku - gardło / przełyk / jamę ustną tak spuchnięte, że nie mogłem oddychać. Udałem się do szpitala (weekend). Położyli mnie na korytarzu, nafaszerowali sterydami a następnego dnia pogonili do domu radząc, abym usunął pozostałe migdałki. Pomyślałem "Cycki se usmaż", i moje migdałki są nadal na swoim miejscu.
Po operacjach (rok po roku - zatoka po zatoce) pobierano materiał do badania -> nic z badań nie wynikało. Poprawa była po tych operacjach, ale jakby tylko na papierze. Teraz ciężko określić, bo chwilę potem rozpoczął się proces otwierania oczu, odstawienia leków, alko, papierosów, następnie glutenu, przemysłowego żarcia, mięsa (tak, ok. 3 lata lekkostrawnej mocno urozmaiconej diety bezmięsnej), a później przyszło BIOSŁONE i postawiło część spraw na głowie (dziękuję za to rodzinie Ro., gdyby nie oni, nigdy bym tu nie trafił, ale przede wszystkim założycielowi). Trochę wymieszałem wątek główny z pobocznym, ale co tam.
Gardło i płukanie (olej, ALO) - robię dość regularnie, ale miewam przerwy 3-5 dni (ciągiem) raz na 2 tygodnie. Gardło drapie, rano suche (oddychanie jak opisano wyżej), nieprzyjemny zapach z ust, odrywa się wstrętna ciemnozielone flegma (rano) albo zielone ropsko (w ciągu dnia, szczególnie gdy popijam mieszankę na drogi moczowe). Płuczę zgodnie z systemem - 10-15 minut olej, odchrząkuję, odkrztuszam aż do chwili rozpoczęcia odruchów wymiotnych. Chwila przerwy i ALO - kilka minut. Wypluwam i tak samo odkrztuszam jak przy oleju. Wychodzą takie wstążkowate fragmenty flegmy o długości 1-3 cm. Drapanie i pobolewanie nie jest problemem. Kluska, którą wyczuwam jakby nad przełykiem (bo jak zaciągnę nosem to niby się chowa i jej przez chwilę nie odczuwam), jest gorsza, drażniąca świadomość - jak drzazga w palcu.
Włosy - nie wiem jak na głowie, bo nie obserwuję, ale na brodzie wypadają jak szalone. Pół na pół - siwe z "normalnymi". Przy czym nie wiem czy one są normalne, bo od jakiegoś czasu rosną włosy o innym kolorze. I w sumie to nie wiem które są normalne. Pod moim biurkiem, w samochodzie, na klawiaturze wszędzie pełno włosów (z brody głównie) i takich farfocli skórnych. Jednak od stycznia też mocno posiwiałem, albo intensywniej niż wcześniej obserwuję ciało.
Paznokcie przestały rosnąć jak szalone, twarde jak tytan a przy tym elastyczne - nie łamią się, nie pękają.
Co już jakiś czas temu zauważyłem, to fakt że od kiedy (początek roku) zacząłem stosować dietę PRO, jeść mięso, pić KB itd. nie mam tzw. zadziorów na palcach w okolicach paznokci. A miałem je od kiedy ... od dawna miałem ten problem.
Pęcherz - picie mieszanki na moczowe mnie dobija. Nie sam fakt spożywania, a efekt działania. Przez wakacje nie brałem, bo się zioła zepsuły. Zacząłem niedawno - nocne wędrówki do toalety = niewyspany Kamil. Czy to jest normalne, że jak ostatnią szklankę wypiję ok 18/19, pójdę spać ok 23, to o godz. 3, 6, 8:30 i zaraz po wypiciu MIX oddaję mocz (przy czym ten ostatni szczątkowy)? W ciągu dnia piję: 1 l ziół, 2 szklanki rosołu (0,5 l), 1 x KB, 1-2 herbaty (0,5-0,75 l).
Podczas wspomnianego powyżej remontu zatok przez cały tydzień było idealnie - oddawanie moczy 2-3 razy dziennie. Rozumiem, że organizm miał ważniejszą sprawę od pęcherza i dał mu spokój na czas naprawy.
Zęby, dziąsła - od czasu rozpoczęcia płukania ALO i zredukowania szczotkowania pastą ziołową (bez fluoru i innych syfiastych dodatków, kiedyś tego nakupiłem i teraz powoli zużywam) do 1 razu na tydzień maksymalna poprawa stanu dziąseł. Kiedyś krwawiły po dotknięciu szczoteczką, dziś nawet jak się postaram zrobić krzywdę nitką (nitkuję po każdym posiłku), to nie zawsze się udaje.
Przeczytawszy już fragment tomu 3 czuję się w obowiązku zaznaczyć pewną nieścisłość względnie niedomówienie, które tam spostrzegłem. W którymś miejscu mowa jest o hiperwentylacji stosowanej w medytacji. Jest to bardzo niesłuszne stwierdzenie, ponieważ medytacja to NIE-działanie. W NIE-działaniu nie może być hiperwentylacji, ponieważ to drugie jest działaniem. Rozumiem, że autorowi chodziło o wszelkie działania udające medytację (tak jak fast-food udaje jedzenie, tak fast-meditation udaje medytację). W dzisiejszych czasach nie problem odróżnić prawdę od fałszu, wystarczy uchylić tylko oko. Jednak nie rozumiem faktu, że autor ma odpowiedni pogląd na kwestie żywieniowe, zdrowotne, medyczne a stosuje inną miarę np. w zakresie medytacji, gdzie próbuje wskazać negatywne działania bez choćby dodania, że ma na myśli to, co ludziom jest serwowane jako "medytacja" czy wygibasy nazywane "jogą".
Nie ma co ukrywać, że w fazach przed-medytacyjnych stosowane są techniki, w tym hiperwentylacja, których celem jest dotlenienie organizmu na potrzeby uwolnienia energii. Jest to jeden z etapów, który ma prowadzić do NIE-działania - medytacji. Jednak sama medytacja nie wymaga żadnego działania. W niektórych przypadkach (dotyczy nielicznych jednostek) nie wymaga niczego. Patrz Krishnamurti, który głosił mniej więcej to: Nie rób nic, niczego nie trzeba robić. Po prostu zaprzestań wszystkiego i to będzie medytacja. Jednak techniki wykorzystujące działania jako ścieżkę do osiągnięcia są potrzebne większości praktykujących. Zasada jest taka, że praktykujący musi pierwszy raz "wskoczyć" w medytację, aby później osiągać ją bez technik, od tak. Podobnie jak stosuje się 1 czy 2 etap diety prozdrowotnej, aby osiągnąć pewien pożądany stan. Bez wnikania w szczegóły. Jak by jednak nie było - techniki prowadzące do medytacji to nie medytacja. Jako rozwinięcie dodam, że medytacja jest stanem, w którym nawet nie ma myśli (patrz tom 4 - przecież zawsze trzeba o czymś myśleć). Medytacja to stan czystej uważności. Uwaga! na 1000 nauczycieli jest tylko 0,01 nauczyciela, który prowadzi w dobrym kierunku. Dlatego też tyle jest fikcji w zakresie medytacji co w obszarze zdrowia, żywienia i innych tu poruszanych tematach.
|