Problem zaczął się po skończeniu antybiotyku. Syn dostał napadów suchego kaszlu. Dla mnie było jasne, że po leczeniu antybiotykiem, jego grzybica dróg oddechowych musiała się powiększyć.
Po antybiotykach doszło do przepuszczalności jelit, więc napady suchego kaszlu to również reakcja po jedzeniu na glikoproteiny przedostające się do organizmu przez nieszczelne jelita. Nie oskarżałbym o wszystko te biedne grzyby.
W połowie października syn wrócił do szkoły, mimo że jeszcze kaszlał. Pochodził tak z dwa tygodnie i znowu trzeba było się zdecydować by został w domu, ze względu na kaszel.
I trwa tak do tej pory.
Wirusy i bakterie pracują, usuwają zdefektowane komórki, i przy okazji usuwają grzybicę, a żona się martwi, bo nie ma o tym pojęcia.
Jeżeli masz dobry kontakt z synem, rozważcie eliminację tego, po czym ma napady kaszlu. DP się kłania, a pewnie różnie syn jada. MO ewentualnie dopiero, jak organizm upora się z tym, co teraz ma.
Druga możliwość. Swego czasu bardzo pomagałem synowi w podawaniu ALOcitu z olejem lnianym bez cytryny, reagował mokrym kaszlem rano przed śniadaniem i po śniadaniu, później miał spokój, ale to pozostawiam do rozważenia. Wychowujesz i odpowiadasz za zdrowie syna.
Dla świętego spokoju zawiozłem syna do zbadania przez zaprzyjaźnioną lekarkę. Okazało się że osłuchowo jest czysto. Jedynie pojawiły się sugestie by przeprowadzić badania alergiczne i badania w kierunku krztuśca i mykoplazmy.
Konsekwencją tej antybiotykoterapii są kolejne badania ze wskazaniem leków, a to droga donikąd. Badania, szukanie diagnozy i za parę dni znowu to samo, a żonie nie przychodzi do głowy, żeby chłopakowi dać spokój.
Ja sam mam już mętlik w głowie. Potrzebuję jakiejś konkretnej rady, co w tej sytuacji począć.
Dla świętego spokoju żony możesz pójść do lekarza, ale próbuj z lekarzami dyskutować. Ja tak robiłem przy małżonce, kiedy ta panikowała, czekała diagnozy-wyroku i przepisanej recepty od lekarza. W jej obecności mówiłem o szkodliwości antybiotyków, że syn już przecież leki brał, a to i to nie pomaga, itd. Żonglowałem w rozmowie podaniem mniej szkodliwego leku, jeżeli widziałem, że był upór. Miałem świetny argument w rozmowach, proponowałem lekarzowi zmianę sposobu jedzenia, na co lekarz – No tak, no tak, a ja wtedy wyskakiwałem z tekstem o suchym kaszlu po zjedzeniu chleba, czy czegoś tam, bo to zauważyłem i lekarz nie wiedział co powiedzieć, bądź nie chciał. Tak pokazywałem żonie lekarską niewiedzę.
Taka dyskusja raz przyniosła mi sukces w rozmowie z profesorem, kiedy facet po prostu załapał, że nie ma do czynienia z baranem, więc powiedział, że nie ma co dziecka męczyć lekami, ale na temat jedzenia milczał. Wszystko odbywało się w obecności żony, która kiedyś na polecenie innego lekarza zabrała nas do tego profesora.
A jaka była recepta profesora? – Nie taki kaszel już w życiu słyszałem. Zajmijcie go czymś, żeby nie skupiać się już tak na tym kaszlu, żeby dziecko miało głowę zajętą czymś innym – Żona już była spokojniejsza.
Nie wiem jaki masz charakter, ale ja nauczyłem się doprowadzać do planowanej kłótni. Kiedyś był to jedyny sposób doprowadzenia do burzy mózgów i ustalenia jakiegoś kompromisu. Zawsze przed kłótnią ustalałem sobie argumentację, której mam użyć. Dzisiaj dzieci chowają się świetnie, a żona słucha swojego ciała i pyta, co to jest, dlaczego ma krypty, bóle szyi albo kulkę pomiędzy ścięgnami palców, ale do lekarza nie leci.