Jako, że spływają do mnie prośby o jakąś relację ze zlotu postanowiłem napisać kilka słów o tym co działo się w Ustroniu. Nie jestem dziennikarzem, nie znam się na pisaniu felietonów ale spróbuję…
Wszystko zaczęło się w piątek o godzinie 17. Wtedy to zaczęli zjeżdżać do Ustronia pierwsi zlotowicze. Już od początku przed niektórymi zaczęły piętrzyć się problemy, bo okazało się, że nie ma dla nich pokojów jednoosobowych a za spanie w dwójce trzeba dopłacić (jak zresztą za kilka innych rzeczy, np. drugą herbatkę do kolacji) więc ludzie na prędce dobierali sobie parę do pokoju… Kolacja była zaplanowana (chyba przez kierownictwo ośrodka) dopiero na godzinę 20 więc aby coś przekąsić po, dla niektórych długiej, podróży trzeba było trochę poczekać albo kupić sobie w restauracji, na własną rękę, coś do zjedzenia. Do wspomnianej godziny 20 zjechali się już prawie wszyscy uczestnicy spotkania. Brakowało tylko kilku osób, w tym tych najważniejszych czyli Mistrza, Pana Doktora i Zibiego.
Kolacja zaczęła się od niezbyt miłego incydentu. Mianowicie piesek Pabla został poproszony o opuszczenie stołówki z uwagi na strach kierowniczki przed niezapowiedzianą kontrolą sanepidu… no cóż można było poinformować o tym wcześniej, gdy zgadzało się na przyjęcie pod swój dach, jakże sympatycznej psinki o imieniu Miki.
W czasie kolacji rozpoczęły się pierwsze, poznawcze rozmowy między zlotowiczami oraz wymiana kulinarnych doświadczeń i sposobu codziennego odżywiania się. Na kolację zgodnie z ustalonym jadłospisem dostaliśmy wędlinki, pomidorka, ogórka, jakieś sałatki, jajka z majonezem a po jakimś czasie „doszły” również pieczone kiełbaski z cebulką. Do picia dano nam herbatkę a jak ktoś chciał drugą albo np. kawę to musiał załatwiać to sobie sam w kuchni za dodatkową opłatą… I tak na wspólnej konsumpcji i rozmowach minęły dwie godziny w czasie których Pablo co jakiś czas informował, że nasi Eksperci już za niedługo powinni dotrzeć do Ustronia i dołączyć do biesiady. Ale niestety nie doczekaliśmy się. Około 22.30 pani kierowniczka ośrodka, podobnie jak kilka godzin wcześniej pieska, wyprosiła ze stołówki również nas. A że było już ciemno i zimno na dworze a na korytarzach raczej niewiele miejsca na kontynuowanie biesiadnych rozmów, nie doczekawszy przyjazdu najważniejszych gości zlotu udaliśmy się do łóżek na pierwszą noc w górskim klimacie.
Zibi z Doktorem dojechali około godziny 23 i nawet dostali jeszcze kolację, natomiast Mistrza nie doczekał się nikt…
Sobota rozpoczęła się dla niektórych jeszcze przed śniadaniem gdyż postanowili wybrać się na wczesno poranne wędrówki po górach a dla innych dopiero w momencie śniadania. Na śniadaniu stawili się już w zasadzie wszyscy. Brakowało tylko, a jakże, Mistrza. Gdy rozpoczynała się konsumpcja, nagle wszedł pewnym krokiem do stołówki i po oczywistym „dzień dobry” zapytał –„a gdzie wieszak na kapelusz?”. Nie uzyskawszy odpowiedzi położył go na parapecie i zajął ostatnie wolne miejsce przy stole. Choć patrząc od wejścia było to miejsce pierwsze. Śniadanko było podobne do kolacji z poprzedniego dnia, z tą różnicą, że zamiast jajek gotowanych była jajecznica…a kawa – zbożowa. Doktor spróbował, powiedział (a może zrobił) bleeee i poszedł kupić normalną kawę
Po konsumpcji każdy z osobna wstawał i przedstawiał się z imienia oraz z forumowego nicka, po czym padło ustalenie, że o godzinie 11 spotykamy się na ławeczkach (sali konferencyjnej nam nie udostępniono) w celu wygłoszenia kilku słów przez Pana Doktora i Mistrza. W międzyczasie każda z obecnych osób otrzymała smyczkę upamiętniającą pierwszy zlot naszego forum.
Na spotkaniu pierwszy głos zabrał Doktor Janus, który po krótce opowiedział o swojej nowej książce, w której zawarte będą informacje o roli zarazków i pasożytów w organizmie człowieka oraz będzie ona próbą udowodnienia, że teoria zarazka jest teorią błędną. Na razie jest 70 stron, ma być 160 więc jeszcze trochę poczekamy. Później Doktor opowiadał jeszcze trochę o zdrowiu, zdradził kilka mniej lub bardziej śmiesznych historii „zza gabinetowych drzwi” i przekazał głos Mistrzowi, który jednak nie miał zbyt dużej chęci na opowieści, gdyż po dosłownie kilku zdaniach stwierdził, że jest zimno i chyba trzeba się rozejść do jakichś innych zajęć. Posiedzieliśmy jednak jeszcze trochę wymieniając między sobą trochę poglądów i padła propozycja wspólnego zdjęcia. Aha w między czasie dojechała do nas jeszcze Shpeelka
Po zrobieniu zdjęcia nastał czas wolny i kto chciał udał się do pokoju, jeszcze inni do miasta a niektórzy na spacer w góry.
Obiad zaserwowano nam o 14. Na początek zupka jarzynowa, bardzo smaczna ale w strasznie małych miseczkach, można powiedzieć, że w filiżankach. Po zjedzeniu zupki i kilkunastominutowym oczekiwaniu dostaliśmy drugie danie w postaci niezbyt wielkiej ilości mięska, kaszy gryczanej i sałatki z kapusty pekińskiej (chyba, aż tak dobrze to się nie znam) z pomidorem. W czasie obiadu Mistrz sporo żartował na temat BWT i ciągle się dopytywał czy aby na pewno nie zjada więcej niż powinien (to oczywiście nawiązanie do ośrodka optymalnych, w którym stacjonowaliśmy) a tematy rozmów znów zbiegły na tory kulinarno żywieniowe.
Po obiedzie zlotowicze znów rozpierzchli się w różnych kierunkach. Jedni na Równicę, drudzy na Czantorię, jeszcze inni do Wisły a Shpeelka do domu
(choć nie tak od razu).
Kilka osób dostało bojowe zadanie zakupu prowiantu na ognisko, co skończyło się przepytaniem pani ekspedientki w sklepie o skład wszystkich dostępnych tego dnia kiełbas. Nie była tym faktem uszczęśliwiona, zważywszy dodatkowo na fakt, że nie wszystkie kiełbasy miały podany skład na opakowaniu i trzeba było szukać głębiej ale co poradzić, nasz klient nasz pan.
Kolacja upłynęła bez historii (no może oprócz tego, że dołączył do nas Lacky, chyba, że było to przed obiadem ale to ktoś mnie poprawi
), to co dzień wcześniej, rozmowy kulinarne i zaproszenie wszystkich na ognisko.
Ognisko udało rozpalić się jedną zapałką, a ściślej jednym pstryknięciem zapalniczki Doktora i po kilkunastu minutach można było zasiąść na wspomnianych wcześniej ławeczkach, które tym razem ustawiły się na około ogniska i nadziać na metalowe szpikulce (aż dziw, że coś takiego tam mieli) pierwsze kiełbaski. Po jakimś czasie Zibi dostarczył trochę napojów. Dla Mistrza, jak to dla głowy rodziny piwo a dla pozostałych sok pomidorowy i woda. Rozmowom, przede wszystkim o zdrowiu ale również o innych bardziej lub mniej ciekawych rzeczach, nie było końca. Koniec jednak przyszedł wraz z wrzuceniem w piekielny żar ognia ostatniego kawałka drewna, a było to już koło godziny 23 więc nie pozostało nam nic innego jak zabezpieczyć okolicę paleniska przed wydostaniem się z niego jakiegoś dopalającego się kawałka drwa i udać się na drugą noc w górskim klimacie.
Niedziela, podobnie jak sobota, dla niektórych zaczęła się górskim spacerem a dla innych dopiero spacerem na stołówkę. Śniadanie podobne do sobotniego, żarty Mistrza i Zibiego cały czas uderzające w optymalnych i kiełbaski, które zostały nam jeszcze z ogniska. Zostaliśmy również poczęstowani własnoręcznie upieczonym przez Frankę chlebkiem razowym – był przepyszny i bardzo szybko zniknął
Po śniadaniu ponownie wszyscy rozeszli się w różnych kierunkach. Przed obiadem jedni zaczęli się już pakować do wyjazdu inni szykowali się na ostatnią ucztę a kilka osób zamknęło się w jednym z pokojów razem z Mistrzem ale co tam robili to ja nie wiem, niech napiszą Ci co tam byli
.
Na obiad podano nam rosół z rozpuszczonym w nim jajkiem, oraz golonkę z kaszą gryczaną i kapustką. Kasza była chyba z poprzedniego dnia, nawet nie podgrzana! Golonka bez kości za to twarda i mała – też chyba została im z jakiegoś poprzedniego turnusu. W czasie obiadu Bibi zaproponowała, że na następnym zlocie ugotuje pyszną grochówkę dla wszystkich. A Mistrz doszedł do wniosku, że spotkania takie trzeba organizować regularnie dwa razy w roku, na wiosnę i na jesieni.
Po obiedzie większość zaczęła opuszczać ośrodek i udawać się w kierunku domu, pozostali pakowali swoje rzeczy a niektórzy popatrzyli jeszcze trochę na wyścig Roberta Kubicy na RTLu, gdyż Polsatu tam nie było (przynajmniej w moim pokoju).
O 15 chyba już wszyscy opuścili hotel i udali się w kierunku domów. Mistrz stwierdził jeszcze na do widzenia, że kolejny zlot powinien być o jeden dzień dłuższy. Żeby móc spędzić ze sobą chociaż o ten jeden dzień więcej…
Może nie w wielkim ale jednak w skrócie tak przebiegało nasze pierwsze spotkanie na żywo… i byle do następnego!!
P.S. Jeżeli pominąłem, przekręciłem albo podkoloryzowałem jakiś fakt proszę o korektę…