były straszne skutki uboczne - taki rżący śmiech, później po kilku tygodniach dziecko na okrągło chorowało, było chyba 3 razy w szpitalu, oczywiście antybiotyki itd. Teraz znowu bierze nystatynę, znowu jest pogorszenie zachowania i dziwny histeryczny śmiech. Przecież to w ogóle nie ma sensu.
Ma sens, żeby "trzepać kaskę".
A poważnie to mi się nieprzyjemnie robi, kiedy myślę o tym mechanizmie farmaceutycznym. Ja osobiście jak opętana latałam po lekarzach, wciskałam dziecku syropy, maści a z roku na rok gorszy kaszel, sine oczka, chudnięcie itd.
Kiedy pojawiał się kaszel za chwilę już była homełopatia, drossetux a kaszel trwał i trwał. Później uwierzyłam, że pasożyty robią to zamieszanie, a więc zentel itd. Kiedy w końcu kaszel ukrył się, pojawiała się chrypa. Chrypa trwała nawet w lato przez pół roku, znikała i wracała. Rodzinka wymyślała, że dziecko przeziębione, albo już ma mutacje. Momentami miałam tego wszystkiego dość.
Na dzień dzisiejszy jestem już zadowolona. Zostawiłam kaszel samemu sobie. Trzy razy od listopada wykasłał się sam, wyleżał w domu, pod kołdrą (z laptopem niestety na kolanach, ale jedyny sposób, aby utrzymać go w cieple).
Minęła chrypka, a tyle czasu mnie niepokoiła.
Matki nie faszerujcie dzieciaczków, przecież one są zdrowe.
Ważny wątek do przeczytania i uwierzcie wreszcie, że tylko tak trzeba:
http://mikstura.kei.pl/forum/index.php?topic=4186.msg35731#msg35731Moje posty płyną z serca i z przekonania, które własnym doświadczeniem popieram