Byłam dzisiaj u okulisty. Moja ''plamka'' faktycznie się zwiększyła, w dodatku na tyle, że weszła na pole widzenia i nie mogłam odczytać cyfr z tablicy. Stwierdzono, że to musi być jednak toksoplazmoza i uaktywniły się cysty oraz że występuje tam stan zapalny, po czym odesłano mnie do jakiejś przychodni chorób odzwierzęcych , gdzie mam jechać niebawem. Powiedziano mi też, że ponieważ to coś się rozrosło (i może rozrastać się nadal
), konieczne są jakieś silne
antybiotyki... co mnie załamało totalnie... Ale wciąż pamiętam o tym, że jest to opinia rodem z medycyny konwencjonalnej, nastawionej na objawy, no i nie wiem, co teraz. Tak bardzo starałam się unikać wszelkiej interwencji w postaci leków (m.in. proponowano mi retinoidy na trądzik, który przez długi czas był moją zmorą, ale nie zgodziłam się, tak jak i na żaden antybiotyk), a tu nagle takie coś. Alocit i olej rzecz jasna w użyciu, ale teraz mam nowy dylemat odnośnie nieszczęsnych antybiotyków: brać czy nie brać? (czemu to się musiało rozwalić akurat na pole widzenia; kiedyś potrafiłam tym okiem czytać, a teraz nie
). Z drugiej strony, gdybym nawet te leki wzięła, to czy one nie osłabią mi systemu odpornościowego jeszcze bardziej (i ewentualny efekt byłby krótkotrwały)? A przecież organizm to powinien zwalczyć, kiedy się już wystarczająco wzmocni...? Chyba, że jestem jednym z tych nielicznych przypadków, w których naprawdę trzeba zastosować jakąś chemię... A może to jest ''koń trojański'' o którym wspominał Zibi w innym wątku:
Organizm, chcąc się oczyścić z toksemii i uruchomić procesy samonaprawcze, może wpuścić różnego rodzaju patogenny, jako „firmy” sprzątające, a przy tej okazji może wpuścić pewnego rodzaju „konia trojańskiego”, czyli jakieś groźne, żerne patogeny, które mogą narobić mu problemów. Może to być toksoplazmoza, borelioza, czy salmonelloza.
?