Shadow
Offline
Płeć:
Wiek: 34
MO: 23.02.2015
Wiedza:
Skąd: Wrocław/Radomsko
Wiadomości: 558
|
|
« : 23-05-2015, 11:21 » |
|
Tekst długi, ale w pełni opisuje historię mojego zdrowia. Od razu na wstępie dziękuję Mistrzowi za to, że powstał ten zbiór informacji oraz że chce się dzielić z innymi praktycznie za darmo tak cenną wiedzą oraz praktycznie za darmo pomagać ludziom bezpośrednio dzieląc się z nimi swoją energią.
Wiele osób tutaj musiało upaść na samo dno, by w ogóle dowiedzieć się jak działa nasz organizm, by potem odbić się i mieć lepsze zdrowie niż niektórzy pozornie "zdrowi".
Wróćmy do początku tego, co pamiętam.
Mam jakieś 2 lata. Jestem w szpitalu. Pamiętam, że miałem sine usta i trochę palce u dłoni. Mówiono coś o dużym zapaleniu płuc. Widocznie były już problemy z dotlenieniem organizmu. W szpitalu w tak młodym wieku z tego powodu byłem chyba dwa razy. Zawsze kończyło się tak samo. Wyzdrowiałem, po czym mijały 2-3 tyg i znów byłem mocno chory na płuca. Pamiętam, że kazali mi brać dużo tabletek, dużo zastrzyków. Było ich sporo bo później podobno nawet już nie płakałem przy kłuciu. Przyzwyczaiłem się. Rodzice chcieli jak najlepiej. Lekarze pewnie w swoim podejściu też źle nie chcieli. Tak ich nauczono, tak powinno się robić. Ogólnie prawie w ogóle nie chciałem jeść. Pamiętam, że po prostu nie byłem głodny, a jedzenie wciskane na siłę, zwykle zwracałem lub mieliłem w buzi kilka godzin i wypluwałem.
Podczas moich narodzin lekarz złamał mi obojczyk. Nie odczuwam póki co żadnych niedogodności z tego powodu, oby tak zostało.
Nieustanny krąg moich chorób, brania leków by wyzdrowieć na 2 tyg i znów być chorym trwał chyba rok albo dwa w zasadzie po pół roku od urodzenia. Rodzice byli załamani. Ciągle leżałem w łóżku chory. Myślę, że nie byłoby ze mną dobrze, gdyby rodzice wreszcie nie trafili na lekarza, który całkowicie zabronił przyjmowania leków typu antybiotyki i zajął się wzmacnianiem mojego organizmu, odporności. Pamiętam, że zawsze oglądał mi język. Po jakimś czasie przyjmowania suplementów, witamin mieszanych na miejscu w jego aptece/laboratorium, przestałem chorować. Wtedy zaczął poprawiać mi się apetyt. Organizm mocno się wzmocnił. Wydawało mi się, że jestem zdrowy. Praktycznie w ogóle później nie chorowałem. Mieszkając na wsi odżywiałem się raczej zdrowo, jak to na wsi, ale oczywiście z chlebkiem.
Od urodzenia byłem mizerny, chudy, mały, mało jadłem. Mimo to, mój dalszy rozwój przebiegał bez większych problemów. Byłem bardzo zdolny. Bez żadnej nauki w domu przychodziłem i rozwiązywałem sprawdziany z matematyki na 5, byłem pierwszy w klasie. Praktycznie wystarczało mi tylko uważanie na lekcji. Język angielski też w sumie wpadł jakoś tak "niechcący" podczas korzystania na komputerze z gier anglojęzycznych. Nigdy się go nie uczyłem, a umiałem go już w stopniu wysoce komunikatywnym w gimnazjum. Jestem leworęczny, lecz w szkole nauczono mnie pisać prawą ręką, przez co być może moje pismo jest mało czytelne. Ogólnie moja pewność siebie była na bardzo niskim poziomie. Jako dziecko zawsze byłem najmniejszy, mizerny i trochę spychany na bok przez grupę dzieci, z którą się bawiłem. Dzieci w okresie nauczania początkowego oraz podstawowego są bezwzględne i rządzi prawo silniejszego. Później często byłem obiektem drwin i kozłem ofiarnym z powodu swojego mizernego wyglądu i łagodnego podejścia. Wydaje mi się, że mocno się to odbiło na mojej późniejszej pewności siebie, a raczej jej braku w gimnazjum, liceum i początku studiów.
Szczepionkę na pewno dostałem jedną, bo mam po niej ślad na lewym ramieniu. Czy więcej, nie wiem.
Pamiętam, że podczas wejścia w okres dojrzewania miałem tiki nerwowe powiek oraz oczu. Takie rozszerzanie powiek bardziej niż normalnie są otwarte. Moja siostra cioteczna też to miała. Przeszło samo, nie brałem na to żadnych leków. Dalej praktycznie w ogóle nie choruję, rodzice się cieszą.
Pewnego dnia na jakichś zajęciach dodatkowych po lekcjach jest burza mózgów. Siedzimy w kole. Każdy zgłasza się z nowym pomysłem. Ja też coś wymyśliłem, zgłaszam się, chcę coś powiedzieć i okazało się, że zapiałem dosyć wysokim głosem i musiałem mocno odkrztusić coś, aby móc dalej mówić. Wtedy pierwszy raz doświadczyłem objawów grzybicy tchawicy, lecz o tym nie wiedziałem. Nauczyłem się, że przed każdą wypowiedzią odchrząkiwałem coś i było ok. Jak sobie teraz to przypomnę, to wskazałbym wtedy 2 lub 3 takie osoby. Mniej więcej w tym okresie zauważyłem też, że mocz po zjedzeniu buraków jest różowy. Wszyscy dookoła mówili, że po burakach to normalne, że każdy tak ma.
Przychodzą czasy liceum. W liceum wskoczył też nowy poziom nauczania. Poszedłem do najlepszego liceum w powiecie jako bardzo zdolny uczeń. Poziom był naprawdę wysoki. Myślę, że wtedy zaczęło się osłabianie mojego organizmu przez słabe odżywianie i mocny stres z powodu wysokich oczekiwań co do wyników mojej nauki. Stres był często - niezapowiedziane kartkówki, sprawdziany, wyrywkowe pytanie na ocenę. A ja wcześniej byłem przecież bardzo dobrym uczniem. Rodzice też mieli jakieś oczekiwania. Moja średnia spada z piątek na trójki, więc ich nie spełniałem. Ogólnie bardzo wiele osób ma podobną średnią, a tylko pojedyncze osoby czwórki czy piątki. Rodzice chcieliby jednak, abym był tak jak w gimnazjum, czyli chociaż czwórki, ew. piątki.
Zaczynam zyskiwać zakola. Wypadają mi włosy w typowy dla facetów sposób. Rodzice, tłumaczą mi, że to dziedziczne, bo mój brat cioteczny oraz dziadek, również stracili sporo włosów w wieku ok. 20 lat. Dziadek z bratem ciotecznym stracili wtedy od razu wszystkie włosy. Trochę się przeraziłem. Zaczęły mi się wtedy też mocno przetłuszczać włosy. To było koszmarne, nic nie pomagało. Na szczęście znalazłem gdzieś mądrą informację, że aby pozbyć się przetłuszczającej skóry głowy, trzeba ją właśnie natłuszczać i najlepiej nie myć chemią. Myłem głowę najpierw co 3 dni, potem raz w tygodniu. Przy krótkich włosach było to możliwe. Po jakimś miesiącu unormowało się.
Najgorsze jednak było to uczucie braku energii. Po prostu najchętniej po każdej lekcji bym się przespał. Tylko stres przed lekcją, na której mogła być kartkówka w sumie nie pozwalał mi na osłabienie. Widziałem to jeszcze u kilku osób z klasy. Przez całe liceum było raczej słabo z moją energią. Wracałem ze szkoły i musiałem z godzinę poleżeć, żeby w ogóle funkcjonować. Taka sytuacja ciągnęła się za mną aż na studia.
Po jako tako zdanej maturze z rozszerzonej matematyki, której wynik pozwalał mi na studia na Politechnice, wybrałem kierunek, który wtedy wydawał mi się najbardziej pasujący do mojej pasji oraz dający jakąś perspektywę na przyszłość: Automatyka i Robotyka. Niestety jest to kolejny ciężki kierunek, na którym 3/4 osób odpada w pierwszym roku. Rywalizacja jest kosmiczna. Stres jeszcze większy, bo w razie niepowodzenia wisi nad nami klęska powtarzania roku. Rodzice byliby załamani. Stan ciągłego braku energii powiększał się. Do tego trudność przedmiotu zawsze zależała od prowadzącego zajęcia. Niektórzy u jednego prowadzącego mogli małym kosztem uzyskać zaliczenie przedmiotu, gdzie z tego samego przedmiotu u innego prowadzącego oblewała cała grupa... Bardzo frustrujące. Po każdych zajęciach musiałem leżeć z godzinę po ciemku, aby jakoś ogarniać podstawowe sprawy bez bólu z tyłu głowy. Po pierwszym roku dowiedziałem się, że pewien student z naszego roku mimo zaliczonych wszystkich przedmiotów (w 1 roku udało się to tylko ok. 15 osobom na 120) zrezygnował. Musiałem dowiedzieć się dlaczego, taka osoba rezygnuje. Po rozmowie okazało się, że rezygnuje, bo boi się tego, co może się mu trafić w kolejnych latach. Stwierdził, że ten rok był tak ciężki, kosztował go tak dużo, że on nie zniósłby tego jeszcze raz, a porażka to byłaby dla niego katastrofa, więc zrezygnował. W sumie właśnie wtedy wg mnie odniósł porażkę, poddał się.
Na 3-cim roku, po rozstaniu się z dziewczyną, wg. mnie z powodu mojego braku dostatecznej pewności siebie oraz problemów z brakiem energii, przeniosłem się z mieszkania do akademika. Tu zaczęło się kiepskie odżywianie razy dwa. Nie chodzi o alkohol czy inne używki. Raczej unikałem. Nigdy nie poddawałem się wpływowi otoczenia. Ilość energii trochę wzrosła, bo zajęć było już mniej i stresu również. Więcej zajęć praktycznych, więcej czasu na jedzenie. Do tego społeczność akademicka raczej nie była zestresowana. Byli tam ludzie z różnych kierunków i tych łatwych, i tych trudnych. Pozwalało mi się to trochę bardziej rozluźnić. Problemem była zwiększona ilość chleba oraz słodyczy, żywności przetworzonej, batoników, chipsów, słodkich płatków czekoladowych z mlekiem. Jadłem tego dużo. Nawet lekko przybrałem na wadze, co było zaskoczeniem, bo zawsze byłem raczej chudy, bez względu na to, ile jadłem. Wtedy zaczęły się ogólne problemy ze skórą. Najpierw na skórze głowy pojawiały się takie jakby sypiące się obszary. Jakby łupież. Potem zaczęło się to pojawiać na twarzy oraz ramionach, ale raczej małe obszary. Wizyta u dermatologa: ŁZS (Łojotokowe Zapalenie Skóry). Mówię mu, przecież moja skóra się nie przetłuszcza? Odpowiedź: to są objawy tego zapalenia i tyle. Kolejnych dwóch dermatologów powiedziało to samo. Dostałem jakieś maści, które faktycznie likwidowały objawy ale po przeczytaniu ulotki, że jest to lek, który w jakiś sposób blokuje reakcje organizmu stwierdziłem: "Ale ja nie chcę go blokować!". W dodatku po 2 tyg. i tak objawy skórne wracały, a wizja smarowania się co 2 tygodnie przez resztę życia czymś, co blokuje mój organizm, zmusiła mnie do przemyśleń.
Wtedy też zaczęło się odzywać serce. Dziwne kołatania, zatrzymania serca na 0.5 sek., po których następowały 3 mocne uderzenia. Często wiedziałem na ułamek sekundy wcześniej kiedy to nastąpi, bo pojawiało się charakterystyczne uczucie niepokoju w sercu. Krótka rozmowa z rodzicami, okazuje się, że mama też tak ma i bierze na to leki. Podobno nieuleczalne dla medycyny - leki do końca życia lub jakieś rozruszniki, czy inne rzeczy operacyjne. Czasem zdarzały mi się też wylewy lewego oka. Było prawie całe czerwone. Lekarze mówili, że to jakieś zapalenie i dawali krople.
Myślę sobie - przecież ja mam dopiero 24 lata! To był ten moment, w którym przestałem biernie uczestniczyć w swoim życiu. Zacząłem wyznaczać sobie cele i realny sposób, w jaki mogę je osiągnąć. Aż do teraz się dziwię, że przy takiej mgle umysłowej byłem zdolny do takiego postanowienia i zwrotu podejścia do mojego życia.
Po ukończeniu I stopnia studiowania, czyli inż., zmieniam pracę na lepszą i decyduję się na nie studiowanie II stopnia, czyli mgr. Uznałem, że nie warto się tak niszczyć, bo w dalszej perspektywie mgr przed inż. wiele nie zmienia, bo wszyscy patrzą na doświadczenie, a 3/4 wartości merytorycznej i tak jest na inż. Mgr to tylko powtórzenie wiedzy w szerszym zakresie. Uznała tak ponad połowa osób, które dotrwały do końca, czyli jakieś 15 osób. Praca akurat się trafiła blisko domu rodzinnego. W tej pracy była masakra. Praca w dziale Inżynieryjnym wymagała ode mnie ciągłej jasności umysłu, szybkiego myślenia, przetwarzania informacji, bardzo często po angielsku i sporo decyzji co do rozwiązań technologicznych. Wszystko było niemożliwe jak tylko zjadłem posiłek. Do pracy oczywiście tylko kanapki. Dzięki temu mogłem powiązać te fakty. Coś jest nie tak z tymi kanapkami skoro zaraz po zjedzeniu ich przez resztę dnia jestem jak zombie. Zacząłem eliminować chleb z diety. Właśnie wtedy uświadomiłem sobie, w jak złym stanie przez to był mój umysł, w porównaniu do tego, jaki był powiedzmy w podstawówce. Rozmawiam z 2 osobami, one coś do mnie mówią a ja dopiero po kilku sekundach jestem w stanie przetworzyć, co do mnie powiedziały i odpowiedzieć. Uciekały mi oczywiste rozwiązania. Często się zawieszałem. O niczym wtedy nie myślałem, zupełna pustka i jednocześnie ulga, że o niczym nie muszę myśleć, przetwarzać. Odpoczynek. Byłem wtedy nieobecny. Traciłem wtedy w mojej opinii sekundy z życia.
Zacząłem mocno szukać w internecie. Przecież obecna sytuacja i rozwiązania medycyny są nie do zaakceptowania! Przez informacje wszystkich Ziębów i innych "autorytetów", trafiam na informacje o grzybie Candida. Robię test, no i niby wychodzi, że mam tego grzyba. Trochę się podłamałem, ale dosłownie w ciągu 5 min stwierdziłem, że się nie poddam. Dopóki żyję, żaden grzyb nie będzie mi dyktował, co mam robić, wysysał mojej energii ani niszczył mojego organizmu, mojego zdrowia... w zasadzie całego mnie, czyli wszystkiego, co dla mnie ważne.
Szukam rozwiązania problemu - trafiam na informacje Pana Andrzeja Janusa z 2005 roku. Oczywiście od razu wskakuję na jego dietę i powoli uświadamiam rodzinę, czemu tak jest, co będę jadł, a czego nie. Na początku trochę kłopotliwe, ale szybko udało mi się na to przestawić całą rodzinę (wielki sukces).
Niestety, dieta Pana Janusa uwzględniała chleb razowy domowego wypieku na zakwasie. Po miesiącu mój ogólny stan zdrowia i tak się sporo poprawiał, wracało trochę energii, ale poza tym nic. Po miesiącu złapała mnie infekcja. Nie była jakaś spektakularna, bez gorączki, ale powoli przechodziła przez nos do oskrzeli. Zatrzymała się na tchawicy lub oskrzelach i została tam bardzo długo. Naprawdę mocno mi piszczało i szumiało podczas oddechu. Słyszały to nawet osoby stojące obok mnie. Bolała mnie wtedy też tylna część lewego oka za każdym razem, jak nim ruszyłem. Wiążę to z częstymi wylewami tego oka. Widocznie coś tam było. Minęły 2 tyg., a ja jak miałem głośne świsty "niby" w płucach tak mam. 2 tydzień na zwolnieniu lekarskim, a rodzina naciska bym "wreszcie coś wziął", bo przecież jeszcze w szpitalu wyląduję. Nie chciałem brać antybiotyków, bo przecież Pan Janus zakazał. Uległem jednak i brałem przez 3 dni jakiś słaby antybiotyk, bo nic mi się nie poprawiało. Wtedy jeszcze nie wiedziałem o Idei Biosłone.
Oczywiście ciągle czytałem, szukałem coraz więcej, kształciłem się ciągle. Wiedziałem, że to nie jest wszystko. Wręcz pożądałem rozwiązania. Ciągle o tym myślałem. Wiedziałem, że gdzieś jest rozwiązanie i prawda, a ja po prostu jeszcze tego nie znalazłem. W komentarzu pod artykułem Pana Janusa ktoś odpowiedział komuś, że jeśli czegoś nie wie i ma pytania do Pana Janusa, to może go znaleźć na forum bioslone.pl. I to był przełom.
Z forum od razu trafiłem na portal, a tam przecież cała podstawowa wiedza, jaka jest potrzebna laikowi. Przeczytałem kilka artykułów i coś zaczęło do mnie docierać. Im dalej czytałem, tym bardziej spójną całość stanowiły informacje z artykułów. Dosłownie wchłonąłem zawartość artykułów. Wałkowałem je przez tydzień w kółko. Nie istniało dla mnie forum, bo uważałem, że tylko niepotrzebnie zaciemni mi to obraz na początku, a tak duża zmiana od podstaw i tak była trudna. Z resztą w artykułach było wszystko, czego potrzebowałem. Od razu wdrożyłem miksturę i lekką zmianę diety z tej od Pana Janusa na całkowite wywalenie glutenu. Dowiedziałem się też o co chodzi z moją tchawicą i testem buraczkowym. Wyjaśniło się tak wiele, że moja wiedza i podejście do życia musiało się zmienić od podstaw. W krótkim czasie opowiadam rodzicom. W zasadzie bez pytania przygotowuje im mikstury i wyjaśniam, na co pomaga. Też zaczynają pić miksturę i mama wdraża dobry sposób żywienia dla całej rodziny skoro i tak jest szykowane w konkretny sposób dla mnie oraz zaczyna pić ze mną koktajle. Był spory opór, ze względu na to, czego nie można jeść, ale jakoś poszło. Chleb je w zasadzie tylko tata, na szczęście raz na jakiś czas. Był to dla mnie sukces, mimo iż wiele oporów przypłacone było kłótniami przez moją nadmierną nerwowość i wybuchowość.
Moje objawy skórne się nasiliły i zmieniły formę. Na początku z brzydkich jakby strupów pokrytych żółtym kolorem zrobiły się tylko czerwone plamki. Później dokładnie mogłem oddzielić poszczególne etapy tego oczyszczania, bo najpierw te miejsca mocno pulsowały, były bardzo czerwone, ale dalej faktura skóry była gładka, lekko ciepła. Następnego dnia faktura skóry była chropowata i się sypała. Nie obchodziło mnie to, jak to wygląda i jak odbierają mnie ludzie, bo czułem poprawę ogólnego samopoczucia. Wiedziałem, że tak musi być. Interesowało mnie tylko moje zdrowie. Teraz objawy są coraz mniejsze. Mam je już tylko na głowie i trochę na nosie. Wcześniej były też nad i pod oczami oraz na brodzie.
Później przeglądając forum, trafiłem na wątek o sercu. Kamil napisał, że dosłownie kilka wizyt u Mistrza wyleczyły go na dobre z problemów z sercem. Myślę sobie, jakie byłoby to wspaniałe, muszę spróbować. Nie miałem wtedy nic innego w głowie. Już dosyć mocno odczuwałem efekty złej pracy serca. Osłabienia i ogólna niechęć do ruchu. Do tego patrząc na koszulkę można było wyraźnie zobaczyć bicie mojego serca. Niewiele się zastanawiając postanowiłem spróbować. Sprawdziłem, gdzie trzeba dojechać, a gdy okazało się, że tylko 100 km, to od razu złapałem za telefon. Nie wiedziałem, czy rozmawiam z Mistrzem, więc spytałem czy gabinet jest w ogóle czynny, a jeśli tak, to od razu chcę się umówić na wizytę. Okazało się, że mogę przyjechać jeszcze w tym tygodniu w sobotę. To było zaledwie za 3 dni. Zaledwie i aż.
Wiedziałem, że ta wizyta albo kompletnie zburzy moje wyobrażenie o podstawach życia człowieka... w zasadzie to zburzy całe moje podejście do życia albo dalej będę musiał tylko się domyślać, jak jest i żyć w niepewności. Wiedziałem, że coś musi być na rzeczy z tymi czakrami, meridianami oraz energią człowieka, ale dopóki nie ma wyraźnego dowodu nigdy nie jest się pewnym i nie postępuje się na 100% wg tych zasad.
Ta wizyta dosłownie zrównała z powierzchnią ziemi całe moje wyobrażenie o dzisiejszym świecie. Musiałem sobie wszystko zbudować od nowa. Praktycznie wszystko, w co wierzyłem lub myślałem że jest prawdą nią nie było. Jak to jest możliwe, że leżąc na łóżku normalnie widać jak bije mi serce przez koszulkę, Mistrz przykłada rękę i po jakichś 20-30 min w ogóle tego serca nie czuję, a ono ciągle pracuje równo, powoli i miarowo? Mistrz powiedział, że do całkowitego wyleczenia potrzeba zwykle 4 sesji wykonanych w odstępach co 4 tyg. Za tydzień jadę 4 raz, a ja już czuje, że z sercem jest praktycznie wszystko ok. Do końca tamtego dnia nie mogło do mnie dotrzeć to, w jaki sposób została mi z rąk Mistrza udzielona pomoc. Z biegiem dni zaczęło się to coraz bardziej wpajać w moją podświadomość i brałem to za pewnik, jako podstawę. Moje myślenie zmieniło się całkowicie. Coś jak drugie narodziny. Kompletnie przewartościowałem sobie swoje priorytety od nowa. Wreszcie wiem, co tak na prawdę jest ważne, co daje szczęście w życiu i na wszystkich jego polach. Jedyne czego mi brakowało, to pełne zdrowie.
Jestem teraz praktycznie innym człowiekiem. Moja pewność siebie przez to, co wiem i dzięki odzyskiwaniu zdrowia rośnie systematycznie. Sypiam normalnie, bo przez serce i duszności czasem nie mogłem. Mam dużo energii i nie potrzebuję odpoczynku nawet po pracy. Po zjedzeniu posiłku w zasadzie czuję się tak samo jak przed, a nawet lepiej. W pracy jestem normalnym człowiekiem, pełnym energii. Objawy oczyszczania w ogóle mi nie przeszkadzają, bo nawet spadek formy przez oczyszczanie to i tak dużo lepsze samopoczucie niż przed rozpoczęciem kuracji. Mam wiele pomysłów na dalsze życie, wiele zmian, celów do realizacji i do wszystkiego tego mam teraz chęć. Zero zniechęcenia.
Mama przestała się uskarżać na bóle żołądka oraz uregulowała jej się praca jelit chyba już po 2 miesiącach. Tacie również.
Stan moich chorób, które miałem na starcie, czyli 3 miesiące temu:
- grzybica tchawicy,
- ciężkie oddychanie, czasem świsty, odkrztuszanie flegmy, czasem ukłucie,
- problemy z sercem,
- ŁZS (objawy oczyszczania),
- łatwe wpadanie w złość, ogólne poddenerwowanie,
- oczy - żółte w rogach, w czasie choroby ból z tyłu lewego oka podczas ruchu, szybkie przemęczanie się lewego oka, łzawienie, uczucie opuchniętej powieki lewego oka,
- zimne kończyny.
Jest teraz:
- grzybica tchawicy - spora poprawa dzięki mieszance na drogi oddechowe, nie męczy mnie utrata głosu. Mistrz powiedział, że wyleczenie tego zajmuje min. 1 rok przy stosowaniu się do zasad. Nic to dla mnie, czas i tak przecież upłynie.
- ciężkie oddychanie, czasem świsty, odkrztuszanie flegmy, czasem ukłucie - zniknęło całkowicie. Od Mistrza wiem, że duszności przy zasypianiu to efekty dusznicy powodowanej przez problemy z sercem.
- problemy z sercem - zniknęły całkowicie
- ŁZS (objawy oczyszczania) - mocno osłabły, lecz liczę się z tym, że może to potrwać
- łatwe wpadanie w złość, ogólne poddenerwowanie - sporo się poprawiło, jednak zdarza mi się czasem wpaść w bezpodstawną złość
- oczy żółte w rogach, w czasie choroby ból z tyłu lewego oka podczas ruchu, szybkie przemęczanie się lewego oka, łzawienie, uczucie opuchniętej powieki lewego oka - zniknęło całkowicie
- zimne kończyny - spora poprawa. Oczywiście, jeśli jestem głodny i jest zimno, to mam chłodne ręce, ale jakieś 30 min. po zjedzeniu wartościowego posiłku czuję miłe ciepło napływające do dłoni i stóp.
Wszystkim, którzy mają jakiekolwiek wątpliwości, czy to działa odpowiadam: tak, to działa. Nawet jeśli wydaje się wam, że organizm nic nie robi, to on i tak coś robi. Tylko nie widać tego na zewnątrz.
|