Dejmon
Offline
Płeć:
Wiek: 29
MO: nie stosuję
Skąd: Wrocław
Wiadomości: 40
|
|
« : 15-01-2018, 21:22 » |
|
Trafiłem na Biosłone mając 17 lat, borykając się z trądzikiem i kołatającym sercem (lekarze na to, że nie wiedzą, co mi jest). Chciałem raz na zawsze się z nim rozprawić. Właściwie to nie udało mi się, ale wiedziałem, jaka jest jego przyczyna i nie przejmowałem się nim. Przy okazji poznałem, że mam wiele innych objawów. Dzięki Biosłone udało mi się pozbyć się migren, polepszyć samopoczucie, schudnąć i właściwie nie pamiętam, co jeszcze zyskałem. Nie mówię o świadomości, bo to chyba największe, co osiągnąłem.
7-letnia profilaktyka biosłonejska na barkach. Nigdy nie obrałem do końca właściwej drogi - nie poświęciłem się w pełni. Zawsze półśrodki były stosowane. Miksturę piłem mniej więcej 2/3 tego czasu, nigdy nie dotrwałem do ostatniego oleju, głównie na oliwie i później oleju kukurydzianym, wachlując środkiem gojącym pomiędzy aloesem i citroseptem. Koktajle również. DP tylko 1 etap i to 2 lub 3 razy w życiu i to tylko w 1 roku mojej przygody z Biosłone, bo kończyło się niesamowitymi zaparciami (ratowałem się wtedy lewatywami). 2 razy GBG (w 2014 i 2015 roku). Kuracje slow-magiem (regularnie), mieszanka na drogi oddechowe (w 2015 roku latem) oraz na drogi moczowe przełom 2016/2017.
Przez ten czas zero zbędnych badań, marudzenia etc., chodzenia po lekarzach, zero leków, naprawdę zero (a także suplementów).
Grypy, przeziębienia przechodziłem normalnie. Nie miałem spektakularnych jelitówek. Za to miałem raz przypadek, że obudziłem się w nocy z bólem epickim brzucha, nie do wytrzymania i z którym musiałem po prostu przeżyć z godzinę, po czym zasnąłem (lato 2015 lub 2016).
W sumie przez ok 2 lata (z przerwami przez te 7 lat) jadłem totalnie bezglutenowo. Totalnie, bo podejrzewałem, że przez gluten leje mi się z nosa. Dosłownie lało mi się z nosa i do tej pory nie zidentyfikowałem powodu. Teraz mi się już nie leje, ale o "teraz" to za chwilę.
Piłem również ocet jabłkowy, własnej roboty. Cały czas go mam i od czasu do czasu sobie wypiję z wodą.
I tak to sobie żyłem, razem z dziewuchą, która również ze mną praktykowała Biosłone.
Jednak przez ostatni rok (2017) wyrządziłem krzywdę swojemu organizmowi... Jedzenie wszystkiego, no prawie wszystkiego, picie kawy z mlekiem, masowe ilości czarnej herbaty z cukrem, którą uwielbiam. Popijanie alkoholu co jakiś czas (raz w miesiącu, w wakacje tydzień chlania na wyjeździe, gdzie jadło się co popadło). Jedzenie chipsów, tostów, gotowych garmażerek... Parówek z chlebem i masłem. Jedyne z czego nie zrezygnowałem to były jajka. Przez 7 lat codziennie jem na śniadanie jajka w różnej postaci, zwykle bezwęglowodanowo. No i koktajle, które, wraz zanikiem truskawek na rynku, również porzuciłem.
Nie czułem się jakoś źle, ale miałem problem z tym lejącym nosem, który w pewnym momencie przestał mi się "lać". W sierpniu przeżyłem ogromny stres. Groził mi rozpad związku, z czym nie mogłem się pogodzić. Zaniedbałem wiele spraw i zrozumiałem, co robiłem źle. To był tydzień takiego stresu, którego nikomu nie życzę. Telepałem się, miałem biegunki, ale... Walczyłem i udało mi się wywalczyć - dalej jesteśmy razem i kochamy się jak nigdy.
Do tego doszła dwukrotna zmiana pracy... Zmieniłem pracę we wrześniu i trafiłem do firmy, która okazała się bankrutem. Stres z tym związany był spory. W grudniu ponownie zmieniłem pracę, gdzie jest już w porządku i pracuję do dziś. Do tego dochodzi oddanie nowego mieszkania do wykończenia we wrześniu, które kończyliśmy do grudnia. Teraz przed świętami się wprowadziliśmy. Tym również bardzo się przejmowałem i odbiło się to na mojej kondycji, bo pracowałem fizycznie dużo na mieszkaniu, jadłem badziewie totalne, mało spałem i nie oszczędzałem kręgosłupa.
No i wyszło... Od września mam problem z pulsującym lewym okiem. Pojawia się to na parę sekund i mija. Slow mag stosowałem i nie pomagało. Byłem u okulisty, mam ryzyko wystąpienia jaskry, ale wszystko jest w porządku, pole widzenia wręcz wzorowe, OCT również w normie, wada wzroku cały czas niezmienna od 2 lat. W połowie grudnia czułem dziwne strzelanie w jelitach po zjedzonych posiłkach.
W Wigilię u rodziców, szczęśliwy już, że mam pracę, mam mieszkanie, mam kochającą mnie dziewczynę, z planami na dalsze życie... Usiadłem gwałtownie na łóżku. Poczułem niepokój a sekundę później dziwną prace serca. Dostałem ataku paniki, serce latało jak szalone, nie mogłem się uspokoić, chodziłem w kółko. Myślałem, że jestem na ostatniej drodze życia... poprosiłem o zadzwonienie na pogotowie. Tym razem nie byłem pewien, czy kołatanie serca mi przejdzie. Pogotowie nie przyjechało, dostałem zalecenie oddychania do papierowej torebki. To uspokoiło moje serce, ale niepokój pozostał. I byłem okropnie słaby, nie chciało mi się nic, nie miałem siły na nic, czułem ucisk w klatce piersiowej i totalnie rozbicie, miałem temp. ciała 37,5. Nazajutrz było podobnie, ten stan się utrzymywał i właściwie utrzymuje do dzisiaj - raz jest lepiej a raz gorzej.
Do tego doszło zesztywnienie mięśni na karku z prawej strony. Wtedy też przypomniało mi się, że na kilka dni przed tym incydentem, obudziłem się pokręcony w nocy, leżąc na wznak z ogromnym bólem w okolicach podstawy odcinka szyjnego kręgosłupa i barku - takie zdarzenie miałem już kilka razy w ciągu ostatnich 1,5 roku i bagatelizowałem je. Musiała mi pomóc moja dziewczyna się obrócić na bok i dopiero mogłem wstać bez bólu. Do tego zawsze w trakcie jazdy autem bolało mnie w krzyżu, z lewej strony. Leżąc na boku miewałem często bóle odcinka lędźwiowego kręgosłupa (mówię teraz w przestrzeni ostatnich lat) oraz w trakcie tego wykończenia mieszkania dowaliłem sobie, malując sufit (piekło mnie wtedy u podstawy kręgosłupa szyjnego niebotycznie, mając zadartą w górę głowę).
Nie wytrzymałem, poszedłem do lekarza za namową najbliższych - bałem się najgorszego. Zrobili mi morfologie, na której wyszło nieznacznie, że mam podwyżoszną objętościowo ilość limfocytów (o 4% powyżej normy dop.) i obniżoną neutrofili (bodajże o 2%). Miałem zmierzone ciśnienie oraz zrobione EKG. Wszystko w porządku. Lekarka stwierdziła, że mam nerwicę, ale zleciła jeszcze USG jamy brzusznej, leki na rozluźnienie mięsni (Sirdalud) i na uspokojenie (Hydroxyzinum). Zakupiłem te leki, i brałem. Po Hydroxizinum było mi lepiej, ale byłem przytłumiony, dostałem kilka dni zwolnienia i trochę mi się poprawiło, ale stany lękowe dalej były i dalej są.
Miałem i mam dziwne pieczenie w klatce piersiowej, pojawił się ból w karku. Zapisaliśmy mnie do fizjoterapeuty, po drodze również miałem RTG szyi i wizytę u ortopedy. Ortopeda stwierdził, po opisie zdjęcia, ze wszystko ok. Wymacał mnie i stwierdził, że mam Radikulopatię szyjną i kazał zakupić poduszkę ortopedyczną a także ćwiczyć - wg. niego po kilku miesiącach przejdzie mi. Wówczas dostrzegłem jakie błędy popełniłem wobec mojego kręgosłupa - noszenie torby z laptopem na prawym ramieniu, leżenie na prawym boku przy komputerze, oglądając tv etc. noga założona na nogę, nie pozbyłem się nigdy płaskostopia.
No i u fizjoterapeuty, któremu nie udało mi się jeszcze pokazać zdjęcia, bo nie chciało się wczytać, okazało się, że mam klocki Lego z kręgosłupa. Mam skrzywioną miednicę, przez co mam jedną nogę wyżej, drugą niżej i do tego skoliozę. Rozmasował mnie we czwartek i od tamtej pory poczułem wszystkie te miejsca, która kiedyś mnie bolały na plecach i szyi. Do tego to miejsce, w którym zawsze miałem ból i zesztywnienie w nocy. Ale do tego doszły uderzenia gorąca, stan podgorączkowy, pieczenie rąk, drętwienie palców, ataki niepokoju i paniki, swędzenie skóry (chociaż sam nie wiem, czy to nie siła sugestii po lekturze dot. chłoniaka...), bóle głowy w tylnej części, rwący ból w barku oraz ramionach, szyi z przodu (mięśnie) oraz w pachach czasem mnie pobolewa. Generalnie czuję się słabo, nie mam siły do działania.
Wróciłem do pracy po Nowym Roku, ale tam mam ataki paniki, lęki i jak najszybciej chciałbym wracać do domu, gdzie czuję się najlepiej. A jak mam ten stan, to mam też biegunki. Potrafię 3 razy się załatwić w ciągu 10 minut.
Byłem dzisiaj na kolejnym masażu. Pokazałem też zdjęcie RTG. Pokazał mi, że mam zbyt dużą przestrzeń pomiędzy 1 a 2 dyskiem. I któryś tam ma rotację. Zastosował masaż i powiedział, że te dolegliwości mogły wystąpić po 1 masażu i że skoro tak gwałtownie reaguje, to mnie nie będzie za bardzo męczył w trakcie dzisiejszego masażu. Generalnie ponoć potrzebuję kilku zabiegów, żeby rozluźnić mięśnie, które są bardzo zbite. Uspokoił mnie odnośnie pach i tych rąk, pokazał, że to od nerwów, które tamtędy idą a zaczynają się w okolicach barku - tego miejsca, gdzie mam jakieś ognisko.
Tak to obecnie wygląda, nie wiem, co mam robić. Pogubiłem się i boję się, że mój organizm prowadzi mnie w jedną stronę... Boję się również tego USG. Naciskają mnie najbliżsi.
Obecnie (od trzech dni) wróciłem do jedzenia niskowęglowodanowego, właściwie to takie DP I etapu, odpaliłem miksturę z połowy dawki, koktajle warzywne i kończę kurację Slow Magiem, którą zacząłem w Święta. Umówiłem się również na wizytę u Mistrza. Czuję, że to odpowiedni (ostatni) moment, by wziąć w garść wszystko.
|