W narodzie jest jednak ślepe przywiązanie do produktów mącznych. Jakby nudnie i żmudnie nie tłumaczyć, że to dziadowskie jedzenie, to niejeden złapie się choćby jednego słowa jako promyka nadziei, żeby tylko mieć jakieś usprawiedliwienie dla obżerania się chlebem, bułkami, kluchami i resztą tego dziadostwa.
Powyższy post jest najlepszym przykładem zarówno pacjenta, który nie może wyzbyć się kłopotów zdrowotnych, ponieważ jest niewolnikiem badziewia, jak i tendencyjnego odczytywania intencji autora i, co za tym idzie, także sensu. Pochodzi on z jednego, wyrwanego z kontekstu zdania:
Mistrz napisał : "Oczywiście, że posiłek bez błonnika nie wchodzi w rachubę, i nie o tym chcę powiedzieć. Chodzi o to, że w gruncie rzeczy najzdrowiej jest jeść produkty mączne, a także ryż, jako oczyszczone, ale zrównoważone surówką zawierającą zupełnie inny rodzaj błonnika, niż występujące w produktach zbożowych otręby."
Mistrz napisał: "A produkty mączne (makaron, kluski, pieczywo) czyż nie są zdrowsze oczyszczone od nieoczyszczonych? Są! Jedyny wyjątek stanowią tutaj chorzy na cukrzycę, tj. ci, dla których istotny jest IG".
Już po krótkim śledztwie łatwo można dociec, że cytat ów pochodzi z tematu traktującego o błonniku, ale co to dla Rafalskiego... On w nim upatrzył sobie pochwałę potraw mącznych... Ludzie! Czytajcie ze zrozumieniem, a wnioski wyciągajcie logiczne, nie pochopne.