Moja, 19 letnia dziś, córka miała w dzieciństwie podobny incydent. Występowała w przedszkolu i kiedy po nią przyszłam to dziecko było całe w plamach (jak synek Bezy), miała też gorączkę. Drugiego dnia plamy nasiliły się a wezwana lekarka skierowała dziecko do szpitala na neuroinfekcję. Pojechałam i leżałam tam z dzieckiem. Wszyscy lekarze z oddziału badali dziecko i każdy stawiał inna diagnozę. Nie mogli dojść do porozumienia. W końcu padło na
posocznicę Na szczęście do takiej diagnozy potrzebne było specjalistyczne, potwierdzające badanie krwi. To odciągnęło nieco wyrok. Na nasze szczęście wrócił wtedy z urlopu ordynator tego oddziału. Obejrzał dziecko, roześmiał się i powiedział -
samo przejdzie a na diagnozy swoich lekarek popukał się po głowie. Plamy rzeczywiście szybko zniknęły. Przy wypisie stwierdzono, że był to jakiś niezidentyfikowany wirus.
Moim zdaniem mogło też być tak pod wpływem silnego stresu (nie lubiła przedszkola, występ publiczny) a jest osobą, która tłumi emocje.