Chcę się Wam pochwalić moim sukcesem. Udało mi się zaliczyć pierwszy etap w drodze do Zdrowia i może etap ten nie wydaje się jakiś spektakularny, bo sukces to powrót do punktu wyjścia. Jednak ten punkt wyjścia to możliwość normalnego funkcjonowania, więc dla mnie jest to bardzo spektakularne i wielkie osiągnięcie. Nie przez pomyłkę piszę tutaj, a nie w dziale korzyści, tylko z premedytacją. Moim celem jest pełnia zdrowia, a to dopiero pierwszy punkt. Tutaj można napisać więcej
. Na pewno będę też miała jakieś pytania, wątpliwości. Nie napiszę od razu wszystkiego. Najpierw podzielę się z Wami opisem stanu, w jakim się znalazłam, później zrobię krótki wstęp, później ktoś mi napisze, co takiego dokładnie się ze mną działo
, na koniec krótko napiszę o etapach wychodzenia z tego stanu, nie obiecuję jednak, że tak to będzie wyglądać. Co do dalszej części wątku, już nie związanej z tym problemem, to nie chcę się za bardzo koncentrować na problemach, bo to utrudnia zdrowienie. Będę pisać piąte przez dziesiąte, jak coś uznam za ważniejsze czy mogące się komuś przydać.
Właściwie to jestem zdrowa. Mam tylko trochę mniejszych i większych problemów ze zdrowiem, z którymi zamierzam uporać się tak szybko, jak tylko się da. Był jednak czas, kiedy nie mogłam normalnie funkcjonować. W momencie, kiedy się rejestrowałam było bardzo niedobrze.
Zaczęło się w maju od poważnych problemów z koncentracją. Zmuszenie się do pracy było poważnym problemem. Nie mogłam zdobyć się na długotrwały wysiłek intelektualny, skutkiem czego więcej było przerw i rozpraszania się niż pracy. W momencie, kiedy zdałam sobie sprawę, że nie potrafię nad tym zapanować tj. zmotywować się do bardziej produktywnego działania to nieco się przestraszyłam. W ogóle nie wiedziałam co robić, bo nigdy wcześniej mi się nic takiego nie zdarzyło, a rosnące zaległości w pracy tylko powiększały stres. Poważniejszy problem zaczął się jednak latem. Wtedy rozsypałam się na dobre, tak jakby ktoś walnął młotkiem w kryształ. Dopadła mnie jakaś dziwna ociężałość tak, że nawet zejście z góry na niższe piętro było problemem, i tak, że trzy dni trwało zanim znalazłam siłę, aby wyjść i kupić sobie coś do odmierzania składników na miksturę. Nie potrafię dokładnie określić swojego stanu fizycznego w tamtym okresie, ogólnie była to ociężałość, uczucie jakby nogi były z ołowiu, osłabienie, brak energii, spowolnienie reakcji psychoruchowych. Bywało ciężko nie tylko zwlec się z łóżka, ale i sięgnąć po miksturę, która przecież znajdowała się na wyciągnięcie ręki. Wcale bym się wtedy nie zdziwiła, gdybym umarła, bo to było tak jakby ciało zaczęło mi odmawiać posłuszeństwa. Tego się nie da opisać. I trochę to przeszkadza, bo ja nie wiem, jak mam Wam to dokładnie przekazać czy sama sobie nazwać, a chciałabym. Może jak kiedyś napiszę ciąg dalszy, to stanie się to bardziej czytelne.
Wrażenie, że mogę umrzeć było bardzo realne. Temu fizycznemu osłabieniu towarzyszyły i inne problemy. To mgła mózgowa, czyli niemożność skupienia się oraz brak koncentracji. Nie chodziło tylko o jakiś większy wysiłek intelektualny, czasem ciężko mi było także skoncentrować się i pomyśleć, kiedy mnie ktoś o coś pytał, jakby była jakaś bariera między mną a światem, ale to wrażenie bariery na szczęście nie było silne. Miałam także problem z niezdecydowaniem. Był też czas, kiedy w ogóle nie mogłam skupić się na pracy. Były i problemy z psychiką. Wszystko co wykraczało poza znany schemat wiązało się z dużym lękiem, a podjęcie najprostszej decyzji, dokonanie wyboru było ogromnym problemem, nie tylko z powodu osłabienia umysłu i niezdecydowania, ale też dlatego, że wywoływało lęk. To jak się czyta (a i teraz pisze) wcale nie wydaje się takie straszne, ale nie było dobrze, bo ani oparcia w zdrowym i sprawnym ciele, ani w psychice, a umysł też sprawiał problemy, na szczęście tylko w zakresie tej mgły, a nie jasności myślenia. A problemy ze zdrowiem i funkcjonowaniem to przecież nie wszystko, bo w takim stanie pojawiają się i problemy finansowe, nie wspominając już, że nie każdy ma w domu warunki do zdrowienia sobie w spokoju, czasem takie, że trzeba pilnować, by za bardzo nie zaszkodziły zdrowiu, które i tak przecież było w dramatycznym stanie. Dlatego bardzo doceniłam ten efekt działania mikstury, jakim było wzmocnienie psychiczne.
Rozsypałam się całkowicie. To było pół roku wyjęte z życiorysu, a nawet więcej, bo należałoby liczyć od maja. Trochę lepiej było już z końcem roku, a normalnie chyba w lutym, więc nawet nie pół roku, ale około 9 czy 10 miesięcy. Przez dłuższy czas sił, energii i czasu wystarczało mi niemal wyłącznie na pracę i działania prozdrowotne. Z czasem zaczęło się polepszać, ale bardzo powoli; zauważalnie, choć były i kryzysy. Musiałam także bardzo uważać, bo wystarczyło, że czegokolwiek zaniedbałam z rzeczy, które mi pomagały i szybko mój stan się pogarszał. Właściwie to nic mi przecież nie dolegało, a z moim funkcjonowaniem było gorzej niż u osób chorych. I doszły jeszcze różne dziwne i niekiedy niepokojące dolegliwości w trakcie mojego zdrowienia. Od samego początku miałam silne reakcje związane z oczyszczaniem. Zresztą odbicie mojego stanu znajduje się w oszałamiającej ilości moich postów. Jestem tu od lipca, a zgromadziłam ich nieco ponad dwadzieścia. Ten jest dopiero dwudziesty piąty. Nie wynikało to bynajmniej z braku chęci do pisania czy pomysłów na nowe tematy
.To co się działo u mnie przez ten cały czas teraz wydaje mi się zupełnie nierealne.
Uważam się za osobę zdrową, dlatego trochę dziwnie czuję się pisząc w tym dziale. Ale przyznam się, że jakby dopadła mnie jakaś poważniejsza choroba, to też czułabym się osobą zdrową... tylko chwilowo trochę mniej
. Uważałabym, że jestem osobą zdrową, tylko z chwilowym, zupełnie niepotrzebnym problemem zdrowotnym. Ale żarty żartami, a skoro wpadłam w taki stan, to super ze zdrowiem na pewno nie jest. Zresztą to przecież tak naprawdę wcale nie są żarty, chodzi o nastawienie. Jak ktoś jest w podobnym stanie, jak ja wtedy, to naprawdę współczuję. I zresztą taka ewentualność to jeden z powodów, dla których zaczęłam ten temat. Wiem, że wtedy może być ciężko skoncentrować się na napisaniu dłuższego tekstu o sobie, może być też problem ze zdecydowaniem się na to. I jak ktoś jest w podobnym stanie do mojego, to nie ma się co dołować, że u mnie tak długo trwało wyjście z kryzysu. Byłam i nadal jestem pewna, że spokojnie można było poradzić sobie szybciej. Ja po prostu, z różnych względów, niewiele mogłam dla siebie zrobić, więc trwało to może nieco dłużej niż powinno, zresztą czas ten nie mijał przecież bezowocnie. A najważniejsze w tym wszystkim jest to, że to niewiele było wystarczające.