Ufff, no to jestem z powrotem.
Trochę mnie nie było. Najpierw musiałam popracować "na zapas" - przed urlopem.
Potem wypad w Bieszczady - pospacerowaliśmy sobie ciut, popływaliśmy po Solinie i już dwa tygodnie minęły. Nie wiadomo kiedy. Było pięknie, pogoda cudna - jak dla mnie trochę za duży upał, ale grzech narzekać. Nad Solinę nikogo nie zapraszam, bo wiele ośrodków wpuszcza ścieki bezpośrednio do jeziora, w okolicznych lasach cuchnie i nie można się kąpać, bo woda jest zbyt brudna. Pozostają żaglówki, łódki, kajaki, rowerki i inny sprzęt służący do pływania z suchą pupą.
Na czas wyjazdu postanowiliśmy odstawić miksturę, bo tam nie było lodówki i pomyśleliśmy, że dwa tygodnie przerwy po 11 miesiącach możemy sobie zrobić. Pojedliśmy też różnych fast foodów, lodów i innych "niecodziennych" dla nas specjałów. Czuliśmy się nawet nieźle, ale.... No właśnie.
Po powrocie wróciliśmy do mikstury, zaczynając od małej łyżeczki od herbaty. Pierwsze dwa dni był spokój, potem dostałam katarek i tak jakoś się "pokładałam" w pracy... W domku okazało się, że mam już prawie 38 stopni C. I tym sposobem z katarkiem i gorączką poleżałam sobie 5 dni. Dzisiaj wstałam, bo czuję się już dużo lepiej a temperatura spadła do 36,6.
Z leków, jakie przyjmowałam:
* lekarz przydał mi się do wypisania L4,
* termometr do mierzenie temperatury,
* mężczyzna do podawania jedzonka do łóżeczka
Mój miły twierdzi, że teraz zaczyna odczuwać, jak bardzo "zatruł" się tym badziewnym żarciem. Teraz dopiero wracają mu siły, humor i chęć do życia. Podskakuje i podśpiewuje od rana do wieczora - a ja się po cichu cieszę.